08 lipca 2014

Rozdział 24- To.. To nie jestem ja.. Ktoś tam jest..

* Michelle *

J: Martin? Co się stało?- spytałam brata widząc, że ma zapuchnięte przekrwione oczy i zdarte kostki u prawej ręki.
Ma: Pokłóciłem się z Joshem.- spojrzałam na niego i przerzuciłam wzrok na Nathana, który wzruszył bezradnie ramionami.
J: Powiesz mi o co czy muszę to z ciebie wyciągać siłą?- Harry chwycił mnie za dłoń i lekko pociągnął zmuszając mnie do tego, bym usiadła na jego kolanach. Patrzyłam wyczekująco na brata i w końcu się doczekałam.
Ma: Zawoła mnie do swojego pokoju. Myślałem, że czegoś potrzebuje. Chciał pogadać..
J: Martin, do rzeczy błagam.- potarłam skroń przymykając oczy.
Ma: Chciał.. W sumie nie wiem czego chciał. Pytał czy przyjedziesz. Chyba mu było głupio. Nie wiem. W każdym razie przesadził.
J: Jak przesadził? Co powiedział?
Ma: Zaczął się unosić, w dodatku nawiązując do ciebie. Nie wytrzymałem i się na niego zacząłem drzeć, a wiesz dobrze, że nigdy nie podniosłem na niego głosu.- kiwnęłam głową spuszczając wzrok.- Zaczął się nad sobą użalać i mu wygarnąłem.
J: Nie zrobiłeś mu nic?
Ma: Nie. Poniosło mnie, ale bez przesady.
J: To co ci się stało? Pokaż tą rękę..- wstałam i kucnęłam przed bratem biorąc jego dłoń w swoje ręce.
Ma: Byłem wkurzony i wyżyłem się na jakimś murze po drodze..
J: Kretyn.. Mogłeś to zrobić w siłowni.. Opatrzyłeś to jakoś?
Ma: Nie. Zadzwoniłem zaraz jak wróciłem do domu. Tak mnie nosiło, że Nathan musiał mnie uspakajać cały czas. Nic mi nie jest.
J: Dobra dobra. Idziemy do łazienki.- trzymając go za rękę poszłam do łazienki i z szafki wyjęłam wodę utlenioną i bandaż.- Nie wiem jak ty to zrobiłeś, ale nieźle się załatwiłeś.- rękę miał zdartą w niektórych miejscach do mięsa.
Ma: Michi.. Idź do Harry'ego.. Przyjechał specjalnie dla ciebie, a ty się mną zajmujesz.
J: Szczerze powiedziawszy wcale mi się do niego nie śpieszy.
Ma: Pokłóciliście się?
J: Można tak powiedzieć.
Ma: Co się stało?
J: Przyjechał tylko dlatego, że mu kazali. Zabrał mnie na koncert Adele. Wyglądał na zdziwionego, ale coś czuję, że to też było ustawione, bo zaprosili nas na scenę. Wkurzył mnie tym wszystkim. Jutro, jak nie jeszcze dzisiaj w sieci znajdą się nasze zdjęcia, bo było pełno paparazzi.
Ma: Serio?
J: A czy wyglądam jakbym żartowała?- zajmowałam się jego ręką ale czułam, że się na mnie patrzy.
Ma: Nie wierzę..
J: To nie wierz, ale tak własnie było! Tak było jest i będzie! A ja już mam tego dosyć! Mam już dosyć..- po moich policzkach popłynęły łzy po mimo tego, że szczelnie zaciskałam powieki. Przygryzłam policzki i wzięłam głęboki oddech.- Nathan!- krzyknęłam bojąc się o to, że głos mi zadrży i zdradzi wszystkie moje emocje. Chłopak wszedł do łazienki po niecałej minucie i spojrzał na nas pytająco. Na całe szczęście nie słyszał moich wcześniejszych krzyków. Stałam do niego tyłem starając się o to by nie zobaczył mojej twarzy.
J: Możesz dokończyć? Jestem zmęczona..
N: Jasne. Nie ma sprawy..


*Nathan*

Michelle wyszła z łazienki unikając mojego spojrzenia, jakby się bała lub coś ukrywała. Martin wyglądał jak pięcioletni chłopiec, na którego właśnie nakrzyczała mama ale jednocześnie w jego oczach było widać troskę.
J: Co się stało? I nie mów, że nic, bo za długo was znam..
Ma: Z nią chyba też się właśnie pokłóciłem.. Co jest ze mną nie tak?
J: Wiesz.. Myślę, że dzisiaj taki dzień. Każdy się z kimś kłóci. Wszyscy jesteśmy spięci już od kilku tygodni i przy każdej błahostce po prostu wybuchamy i się wyżywamy.. Na przykład na bogu ducha winnym murze..- wskazałem nosem na dłoń przyjaciela i polałem najgłębszą z ran wodą utlenioną na co Martin syknął odruchowo cofając rękę. Spojrzałem na niego z uniesioną brwią i zacząłem się śmiać. Z początku oberwałem z łokcia w żebra, ale zaraz przyjaciel dołączył do mnie i śmialiśmy się oboje.
Ma: Dzięki stary..- powiedział kiedy skończyłem bandażować jego dłoń i poklepałem go po plecach uśmiechając się przyjaźnie.
J: Pójdę do Michi. Jak myślisz? Siedzi na..?
Ma: Strychu?- dokończył za mnie.- Na bank.
J: Instrument?
Ma: W tym momencie mogło paść na każdy z istniejących instrumentów..
J: Aż tak źle?
Ma: Sam zobaczysz.. Powodzenia..
J: Dzięki..- wyszedłem z łazienki i ruszyłem schodami na samą górę domu. Nie spieszyłem się bo nie chciałem przerywać Michi w wyżywaniu się na instrumentach. To mogłoby być trochę niebezpieczne. Po kilku chwilach usłyszałem bębnienie w perkusję. Jeju.. Naprawdę jest źle. Zawsze zamykała za sobą drzwi, teraz nawet tego nie zrobiła. Będąc na drugim piętrze minąłem Harry'ego. Uśmiechnął się do mnie smutno i spojrzał w górę schodów. Spuścił głowę i zaraz schował się do  swojego tymczasowego pokoju. Zrobiło mi się go przez chwilę szkoda, ale kiedy usłyszałem, że tempo, które wygrywała Michi zwiększyło się dwukrotnie przyspieszyłem kroku i już po kilkunastu sekundach byłem w dźwiękoszczelnym studio. Zamknąłem za sobą drzwi i oparłem się o futrynę patrząc na przyjaciółkę wymachującą pałeczkami. To co wyczyniała z instrumentami było zdumiewające. Nawet grając na perkusji zachowywała grację. Każde jej uderzenie po mimo tego, że było mocne wyglądało na delikatne, zupełnie tak, jakby czule głaskała każdy talerz i bęben. Spojrzałem na jej stopy i nie szczególnie zdziwiłem się gdy zobaczyłem na nich obcasy, które miała na sobie wchodząc do domu. W pewnym momencie jej gra nabrała takiego tempa, jakby Michi miała zaraz wybuchnąć. Przestraszyłem się cholernie gdy wykonując ostatnie uderzenie dziewczyna wstała i wrzeszcząc cisnęła pałeczkami w ścianę na przeciwko. Kiedy się ogarnąłem i wziąłem głęboki oddech wolnym krokiem ruszyłem po pałeczki. Podniosłem je i zamiast dwóch patyczków miałem w rękach cztery. Spojrzałem na dziewczynę, która na twarzy miała ślady po świeżych łzach. Była wściekła i nie dało się tego ukryć.
J: Chcesz następne?- spytałem a Michi wygramoliła się zza perkusji i zaczęła biec w moim kierunku. Chyba chciała na mnie wskoczyć, ale zwinnie przesunąłem się w bok lekko kucając i złapałem dziewczynę przerzucając ją sobie przez ramię. Krzyczała i uderzała mnie z całej siły w plecy co nie było przyjemne biorąc pod uwagę to, jaką siłą dysponowała dziewczyna.
J: Uspokój się Michi! Do cholery jasnej, zaraz mi żebra połamiesz! Michelle Nelly Carter! Spokój!- postawiłem ją przed sobą i złapałem mocno za ramiona.- Ze mną też się chcesz pokłócić?- spytałem stanowczym tonem i dziewczyna przestała się rzucać. Wziąłem jej twarz w dłonie i kciukami przetarłem mokre policzki.
J: Już? Przeszło Ci czy chcesz jeszcze w coś walnąć?- puściłem ją i spojrzałem badawczo. Przez kilka pierwszych sekund nic się nie działo, a potem w jednej sekundzie dziewczyna znalazła się w moich ramionach i płacząc wtulała się w moją klatkę piersiową. Było mi jej tak strasznie szkoda. Jej najlepszy przyjaciel traktował ją tak, jakby to ona była wszystkiemu winna, chłopak spotkał się z nią tylko dlatego, że mu kazali a brat.. Pokłócił się z nią w momencie, w którym go naprawdę potrzebowała. Przygarnąłem ją mocniej do siebie a po chwili chwyciłem ją za uda i posadziłem ją sobie na biodrach. Uczepiła się mnie jak małpka i w takim stanie trafiliśmy do jej sypialni. Położyłem ją na łóżku i przykryłem kołdrą.
Mi: Nate.. Nie idź sobie.. Zostań ze mną, proszę..- pociągnęła nosem, przetarła policzek wierzchem dłoni i podkuliła nogi siadając.
J: Ale jak zaśniesz pójdę do siebie. Nie chcę, żeby Harry się później czepiał..
Mi: Pieprzyć go. Chodź tu.- zdjęła buty ze zmęczonych stóp i spojrzała na mnie wyczekująco. Położyłem się obok niej i dziewczyna przeciągnęła moją rękę za siebie tak, że ją obejmowałem a jej głowa spoczęła na mojej klatce. Z jej oczu nadal leciały łzy. Głaskałem ją po głowie i plecach chcąc ją trochę uspokoić.


*Michelle*

Kiedy się obudziłam, pierwsze co poczułam to tępy ból głowy. Przypomniałam sobie szybko wydarzenia z poprzedniego dnia i skarciłam się w myślach. Usłyszałam, że ktoś jest w pokoju. Powoli otworzyłam oczy i zobaczyłam, ze na skraju łóżka siedzi Nathan. Potargane włosy sterczały mu na wszystkie strony, co nadawało mu uroku. Chyba wyczuł, że się na niego patrzę bo odwzajemnił moje spojrzenie. Uśmiechnął się do mnie delikatnie i obrócił do mnie przodem.
N: Jak się spało złośnico?- spytał i potargał mi włosy, które zapewne i tak już żyły swoim życiem.
J: Tak. ale cholernie boli mnie głowa.
N: Chcesz aspirynę?
J: Boże..
N: Co?
J: Ale Cię ubrudziłam..- powiedziałam i poczułam jak się rumienię. Chłopak spojrzał na swoją koszulkę i wzruszył ramionami.- Zostaw ją od razu w moim koszu na bieliznę. Wypiorę ją dzisiaj.
N: Nie trzeba.
J: Nalegam.
N: Dobrze, niech ci będzie.- chłopak wstał, przeciągnął się i zdjął z siebie koszulkę.
J: Boże Święty! Nathan! Co ci się stało?!- spojrzał na mnie zdezorientowany- Masz na plecach wielkie siniaki! Kto ci to zrobił?
N: Michi.. Dobrze się czujesz?
J: Tak.. A ty? Bo twoje plecy nie wyglądają dobrze.
N: Michi.. Spójrz mi prosto w oczy..- spojrzałam na niego jak na ostatniego debila, ale widząc jego powagę wykonałam polecenie. Chłopak chwycił moją twarz i zaczął mi się uważnie przyglądać.
J: Co? O co ci chodzi?
N: Uderzyłaś się wczoraj o coś?
J: Nie.. Raczej nie.. Josh, powiedz mi o co chodzi..
N: Jak mnie nazwałaś?
J: Josh.. Tak masz na imię. Co w tym dziwnego?- chłopak szybko mnie puścił i zdenerwowany zaczął się rozglądać po pokoju. Kompletnie nie wiedziałam o co mu chodzi.
N: Leż i się nie ruszaj, rozumiesz? Nie ruszaj się dopóki nie wrócę.
J: Dobra..- patrzył na mnie jakbym zwariowała i wybiegł z pokoju.


*Martin*

Siedziałem w salonie, kiedy usłyszałem, że ktoś zbiega po schodach. Odwróciłem się w tamtym kierunku i zobaczyłem Nathana. Wyglądał na przerażonego. Wiedziałem, że musiało chodzić o Michi, bo spał u niej. Od razu zerwałem się na nogi i ruszyłem w kierunku pokoju siostry.
J: Co się stało?
N: Nazwała mnie Joshem, nie pamięta kilku rzeczy z wczoraj i ma nierówne źrenice. Mówiła też, że boli ją głowa. Moim zdaniem powinniśmy zabrać ją do szpitala.
J: Nie uderzyła się nigdzie?
N: Mówi, że nie, ale nie pamiętała też tego, że mnie wczoraj pobiła.- wyprzedzając mnie wskazał na swoje plecy i wszystko było jasne. Szczerze powiedziawszy jeszcze nigdy nie widziałem tak dużych i ciemnych siniaków. Weszliśmy do pokoju mojej siostry i zastaliśmy ją stojącą przed lustrem. Wyglądała tak jakby zobaczyła ducha.
J: Michi.. Wszystko okej? Dobrze się czujesz?- spojrzała na mnie roztrzęsiona i drżącą ręką wskazała na lustro. Kręciła głową z niedowierzaniem i z oczu zaczęły płynąć jej łzy.
N: Michi, co się dziej?
Mi: To.. To nie jestem ja.. Ktoś tam jest..- zaczęła zanosić się płaczem i trząść się tak jakby miała jakiś napad. Spojrzałem w lustro ale zobaczyłem w nim jedynie jej odbicie i szybko do niej podszedłem.- Nate wyjmij jej jakieś buty z garderoby. Płaskie i najlepiej wiązane.- chłopak kiwnął głową i zniknął w garderobie, a ja posadziłem siostrę na łóżku i zacząłem jej się przyglądać. Faktycznie miała nierówne źrenice.
J: Michi. Boli cię coś teraz?
Mi: Nie.. To znaczy głowa. I to bardzo..- Nate wrócił ubrany w bluzę i założył mojej siostrze buty po czym wziął ją na ręce i ruszyliśmy do samochodu. Po drodze natknęliśmy się na Harry'ego.
H: Co się stało?- doskoczył do dziewczyny tak szybko, że mało brakowało a sam wskoczył by Nathanowi na ręce.
N: Ma nierówne źrenice, boli ją głowa, nie pamięta części wczorajszego dnia i myli osoby. Jeśli możesz zostań w domu, my jedziemy do szpitala. Jak będziemy coś wiedzieć to do ciebie zadzwonię. Okej?- chłopak tylko kiwnął głową i zatrzymał się w korytarzu. Po kilkunasty minutach byliśmy już w szpitalu i czekaliśmy na przyjęcie Michi przez lekarza.


*Zayn*

Siedzieliśmy z chłopakami w salonie. Każdy z nas miał na sobie jeszcze piżamę i nikt nie miał w sobie zbyt wiele energii. Do moich uszu dobiegł sygnał telefonu. Pobiegłem do swojego pokoju, chwyciłem komórkę i odebrałem nie patrząc kto dzwoni.
J: Tak?
H: Zayn..- głos przyjaciela drżał i nie zapowiadał nic dobrego. Przysiadłem na łóżku i słuchałem wysypujących się z chłopaka słów.- Michelle jest w szpitalu z Martinem i Nathanem. Wczoraj się pokłóciliśmy. Nie poznaje osób, ma częściowy zanik pamięci, strasznie boli ją głowa i ma nierówne źrenice. Boję się, że to przez naszą kłótnię. Strasznie się wczoraj wściekła i wyżywała się na perkusji. Zayn.. Boję się..- chłopak pociągnął nosem i wziął głęboki drżący oddech.
J: Hazz, spokojnie. Nie bój się i nie denerwuj, bo to w niczym nie pomoże. Mam przyjechać?
H: Nie, nie.. Ja.. Po prostu nie wiem, co mam zrobić. Nate kazał mi zostać w domu, ale nie wytrzymuję. Cały się trzęsę i nie mogę się uspokoić. Pojechali już godzinę temu i nadal nie zadzwonili. Powiedzieli, że zadzwonią.
J: Hazz! Uspokój się!
H: Przepraszam..
J: Już dobrze. Uspokój się, zadzwoń do chłopaków, spytaj czy możesz przyjechać i wtedy do mnie zadzwoń, okej? Tylko się nie denerwuj..
H: D-dobrze.. Zaraz zadzwonię. Dzięki Zayn..
J: Nie masz za co. A teraz wdech, wydech i spokój. Do usłyszenia Hazz.
Zszedłem do chłopaków i przekazałem im wieści od przyjaciela. Wszyscy siedzieliśmy skupieni i pochyleni nad moim telefonem w oczekiwaniu na wieści. Kiedy komórka zaczęła wibrować wszyscy podskoczyli i spojrzeli na mnie z wyczekiwaniem. Odebrałem i usłyszałem, że Hazz wsiada właśnie do samochodu i jedzie do szpitala. Styles obiecał, że jeśli się czegoś dowie to od razu do nas zadzwoni.


*Martin*

Siedzieliśmy na szpitalnym korytarzu i w głowie miałem jedynie wspomnienia.. Zdecydowanie same złe wspomnienia.. Atak Charlesa na Michi, osłabienie Josha.. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Harry'ego.
H: Wiadomo już coś?- spytał zdyszany.- pokręciłem przecząco głową i oparłem się o ścianę przymykając oczy.- Martin..- spojrzałem na przyjaciela, który wyciągał do mnie rękę z jakąś torbą.
J: Co to jest?
H: Nadal jesteś w piżamie. Zabrałem dla ciebie ubrania i rzeczy Michelle.- uśmiechnął się do mnie smutna i lekko potrząsnął torbą.
J: Dzięki- chwyciłem pakunek i ruszyłem do najbliższej łazienki gdzie szybko się przebrałem i wróciłem do przyjaciół. Po następnych kilku minutach podszedł do nas lekarz i poprosił mnie na bok.
L: Pańska siostra doznała wstrząsu mózgu. Musiała się porządnie w coś uderzyć głową. Przepadaliśmy ją również pod względem wszelkich możliwych chorób tak jak pan prosił i wykonaliśmy morfologię. Większość wyników jest bardzo dobra, ale wolelibyśmy zostawić ją na kilka dni na obserwację. Wyraża pan na to zgodę?
J: Tak, tak, oczywiście. Jeśli jest to konieczne to nie zamierzam się sprzeciwiać.
L: Dobrze, że pan i pana kolega tak szybko zareagowaliście. Nie wiemy tylko kiedy i w jaki sposób doszło do wstrząsu, tak?
J: Niestety nie. Kolega powiedział, że zaraz po przebudzeniu na pewno w nic się nie uderzyła. Ewentualnie podczas snu albo wcześniej.
L: No dobrze. Gdybyście jednak doszli do tego co się stało prosiłbym o kontakt, dobrze?
J: Tak, oczywiście. Dziękuję panie doktorze. Mógłbym się teraz zobaczyć z siostrą?
L: Tak, byle nie za długo. Powinna teraz poleżeć w spokoju i ciszy. Dostała silne leki więc niedługo zrobi się senna. Sala 312 po prawej za gabinetem pielęgniarek. Do zobaczenia.- kiwnąłem głową i odwróciłem się do przyjaciół, którzy wpatrywali się we mnie dużymi oczami. Podszedłem do nich i opowiedziałem wszystko, czego dowiedziałem się od lekarza i ruszyłem w wyznaczonym kierunku, żeby zobaczyć co z moją siostrą. Wchodząc na salę zobaczyłem dziewczynę, która leżała na przeciw Michi. Spała, a przynajmniej miała zamknięte oczy. Była podobna do Michelle z przed kilku lat. Jasne włosy do ramion, mocno zarysowane kości policzkowe i wyraźna linia szczęki, duże oczy otoczone wachlarzem gęstych długich rzęs, które z pewnością potrafiły onieśmielić. Na szafce przy jej łóżku leżał gruby notes, który brzegi miał ubrudzone ołówkiem i kredkami, leżącymi zaraz obok wraz z odtwarzaczem muzyki. Tak, zdecydowanie przypominała Michelle. Uśmiechnąłem się pod nosem i podszedłem do łóżka siostry. Spojrzałem na nią z czułością i na szafce położyłem torbę z rzeczami dla niej.
J: Jak się czujesz?
Mi: Dobrze, ale zaczynam robić się senna.
J: To przez leki. Doktor powiedział, że musisz tu zostać na kilka dni.
Mi: Po co?
J: Miałaś wstrząs mózgu z nie wiadomo jakiej przyczyny. Niektóre wyniki badań są niejasne, więc chcą cię dokładniej przebadać i trochę poobserwować.. Michi.. Nie uderzyłaś się wczoraj w głowę?
Mi: Nie.. Przynajmniej nic takiego nie pamiętam.. Co tam masz?- spytała wskazując na torbę.
J: Masz tutaj piżamę, odtwarzacz muzyki, szkicownik z ołówkami i twojego misia.
Mi: Tego od taty?
J: Tak. Harry wszystko przywiózł. Na razie masz tutaj podstawową kosmetyczkę: szczoteczkę do zębów, pastę, szczotkę do włosów, szampon, płyn do kąpieli i dwa ręczniki. Jak będziesz jeszcze czegoś potrzebować to mów otwarcie i wszystko ci przywieziemy. A i bieliznę też oczywiście masz. Hazz o niczym chyba nie zapomniał.- Michi wykrzywiła twarz w dziwnym grymasie.- Co się stało? Boli cię coś?
Mi: Nie.. Ni chodzi o to.. Po prostu wczoraj byłam na niego taka wściekła, a on i tak dla mnie tyle robi. Ja na niego chyba nie zasługuję..
J: Michi, nawet tak nie mów. Każdy ma gorsze i lepsze dni. On cię kocha i będzie cię kochał mimo wszystko. To, że się pokłócicie jeszcze milion razy jest pewne bo oboje macie mocne charaktery. Nawet to, że przyjechał bo mu kazali nie zmieni tego, że cieszył się jak pięciolatek z tego, że znowu cię zobaczy, przytuli, pocałuje, a o reszcie nie chcę wiedzieć, żeby było jasne..
Mi: Martin.. Przestań.- zaśmiała się krótko, ale wesoło i oparła głowę o poduszki.- Zrozumiałam- uśmiechnęła się i na jej policzki wkradły się rumieńce.
J: Zaraz odpłyniesz, co?
Mi: Chyba tak- zachichotała i głośno ziewnęła na co się zaśmiałem. Przytuliłem ją mocno i potargałem jej lekko włosy.
J: Ja już uciekam w takim razie. Ty odpoczywaj. Komórkę też masz w torbie w razie problemów.- spojrzałem na zegarek i aż się przeraziłem.- O kurde..
Mi: Co się stało?
J: Zapomniałem, że dzisiaj jest trening. Dobra siostrzyczko. Zmykam, ale Harry i Nathan mogą zostać.
Mi: Podziękuj im. Mogą tu przyjść jeśli chcą.
J: Okej, przekażę. Kocham cię.- pocałowałem ją w czoło i wyszedłem z sali. Kiedy znalazłem się przy chłopakach o czymś zawzięcie dyskutowali, ale kiedy mnie zobaczyli umilkli w ciągu mniej niż jednej sekundy.
J: Em.. Możecie iść do Michi, ale jest zmęczona. Sala 312. Ja jadę na trening.. Do zobaczenia później.- kiwnęli głowami i spojrzeli na siebie jakby się chcieli pozabijać. Nawet nie chciałem pytać o co im chodzi. Ruszyłem szybkim krokiem do auta i w duchu dziękowałem sobie za to, że w bagażniku zawsze woziłem zapasowy strój. Po kilkunastu minutach stałem już w sali gimnastycznej i opowiadałem o wszystkim trenerowi. Zmartwił się i nic nie mogło go uspokoić. Poprosił mnie żebym wszystkich ogarnął, bo on miał problemy z gardłem i nie mógł się nadwyrężać. Kiedy wszyscy już stanęliśmy w półokręgu i wysłuchiwaliśmy poleceń trenera na salę wszedł Josh. Kompletnie mnie zatkało. Szedł o własnych siłach i wyglądał na wiele silniejszego niż poprzedniego dnia. Trener zauważył, że się rozproszyłem i podążył za moim spojrzeniem. Josh uśmiechnął się krzywo i usiadł na trybunach. Gestem dłoni dał znak, że mamy kontynuować.
T: Dobra. Czas na rozgrzewkę. Pamiętajcie, że musicie dokładnie rozruszać każdy staw i mięsień, żeby nie nabawić się kontuzji.
Spojrzałem na moją rękę i dopiero teraz przypomniałem sobie, że mam ją zabandażowaną. Michi jednak pomyślała o wszystkim i uwiązała bandaż tak, żeby nie przeszkadzał w grze. Kątem oka dostrzegłem, że trener rozmawia z Joshem, który mnie bacznie obserwuje. Pewnie zastanawiał się, co mi się stało. Przyłączyłem się do chłopaków i zaczęliśmy ćwiczyć odbicia a potem serwy. Usłyszeliśmy gwizdek, ustawiliśmy się , trener podzielił nas na zespoły i zaczęliśmy grać. Szło nam naprawdę nieźle i po mimo tego, że mieliśmy w zespole kilku pierwszoklasistów to wygrywaliśmy każdy set. Został nam jeszcze jeden set do rozegrania i na salę weszły nasze kochane cheerleaderki. Uwielbiały paradować w swoich obcisłych skąpych strojach, które działały tylko na tych, którzy ich jeszcze nie poznali. Pierwszak Mike grający w moim zespole prawie że wywiesił na nie jęzor. Piłka leciała w jego stronę i już miałem ją odbić ale cofnąłem ręce i chłopak dostał w głowę. Spojrzał na mnie zdezorientowany.
M: Ej! Co to miało być? Nie mogłeś tego odbić?!- zaczął się niemalże na mnie rzucać, co wyglądało co najmniej śmiesznie przez naszą różnicę wzrostów. Złapałem go za głowę i drugą rękę, w której trzymałem piłkę podsunąłem przed jego twarz.
J: Jak grasz, skupiasz się na piłce. Nie cyckach i tyłkach dziewczyn. Jasne?- wszyscy dokoła się roześmiali a Mike zrobił się cały czerwony. Wszyscy zgodzili się na powtórkę serwu i mój zespół dostał punkt. Szliśmy dosłownie łeb w łeb i kiedy wykonywałem decydujący serw dostałem czymś w głowę. I jak się okazało nie tylko ja, ale i połowa mojej drużyny zostaliśmy obrzuceni pomponami. Wkurzyły mnie tym do granic możliwości. Trener gdzieś wyszedł więc skorzystałem z okazji. Wziąłem do rąk po pomponie i wykonując różne akrobacje znalazłem się przed kapitanką Best Cheerleaders. Przełożyłem pompony do jednej ręki i wolną dłonią pociągnąłem za koszulkę dziewczyny. Pompony wepchnąłem pod jej wdzianko i uśmiechnąłem się szyderczo.
J: No, teraz wyglądasz jakbyś miała naprawdę fajne sztuczne cycki a nie tandetny silikon.- reszta cheerleaderek zaniemówiła a pani kapitan zrobiła się cała czerwona i uniosła ręce, które szybko złapałem.- Naprawdę chciałabyś połamać paznokcie? Bardzo zdesperowana jesteś. Moja droga, umowa była jasno określona. Wchodzicie piętnaście minut wcześniej, żeby się rozgrzać a nie po to by napieprzać w moją drużynę pomponami. Jeszcze jeden taki numer i zostaniecie wyrzucone z sali. Rozumiesz ślicznotko?- dziewczyna wyszarpnęła ręce i stanęła wyprostowana z zadartym nosem.
T: Martin! Co się dzieje?- obróciłem się do trenera i uśmiechnąłem przyjaźnie.
J: Nic nic, tłumaczyłem tylko dziewczynom, że nie ładnie jest przeszkadzać w treningu szkolnej reprezentacji, która od trzech lat zdobywa miejsca na podium we wszystkich konkursach, w których bierze udział. Megan.. A wy? Ile razy wygrałyście odkąd jesteś panią kapitan?
M: Zamknij się Carter, bo pożałujesz.- wysyczała przez zęby na co się jedynie uśmiechnąłem.
J: Szczerze wątpię, ale wiedz, że się okrutnie boję.- udałem, że się trzęsę i wróciłem do swojej drużyny. Wszyscy powstrzymywali śmiech a ja gestem ręki pokazałem, że zbieramy się do szatni i tak też zrobiliśmy. Kiedy wyszedłem już ubrany z szatni dopadł mnie Josh.
Jo: Martin!
J: Co?
Jo: Czemu nie było Michi?
J: Interesuje cię to?- spytałem nadal idąc przed siebie.
Jo: Tak, interesuje mnie to. Wiem, że zachowałem się jak ostatni idiota. W dodatku nie po raz pierwszy. Przepraszam, nie powinienem mówić tych wszystkich rzeczy.
J: Zamknij się i wsiadaj do auta. Zawiozę cię do Michi, ale nie oczekuj ode mnie tego, że będę z tobą rozmawiał. Nie tłumacz mi się, bo to nie ma sensu. Wsiadaj i nic nie gadaj.- wsiadłem do samochodu, a przyjaciel zaraz zrobił to samo. Tak jak prosiłem, a raczej kazałem, nie odzywał się przez całą drogę. Kiedy podjechaliśmy pod szpital, chłopak wytrzeszczył oczy i spojrzał na mnie zdezorientowany. Wysiadłem z auta ale Josh nadal w nim siedział. Otworzyłem drzwi od strony pasażera i spojrzałem na niego.
J: Wysiadasz czy będziesz tu tak siedział? Myślałem, że chcesz się zobaczyć z Michelle. A wiedz, że cię do niej nie zaniosę. Ruszaj się.- chłopak natychmiast oprzytomniał i wyskoczył z auta trącając mnie niechcący ramieniem. Przytrzymałem go kiedy się zachwiał i w momencie, w którym odzyskał równowagę odsunąłem się o kilkanaście centymetrów, zamknąłem auto i zdecydowanym, ale nie szybkim krokiem ruszyłem do wejścia placówki.
Jo: Powiesz mi chociaż, co się stało?
J: Miała wstrząs mózgu. Nikt nie wie jak i dlaczego, ale zostaje na kilka dni na obserwacji, bo niektóre wyniki były niepokojące. Musiała się w coś uderzyć, ale tego nie pamięta.
Jo: Bardzo jesteś na mnie zły?
J: Nie, mam jedynie ochotę rozwalić ci łeb o najbliższy mur.- po tych słowach chłopak zamilknął i posłusznie podążał moimi śladami. Kiedy znaleźliśmy się na korytarzu prowadzącym do sali mojej siostry zobaczyłem Harry'ego, który miał przy twarzy woreczek lodu. Podbiegłem do niego i odsuwając mu lód od twarzy szybko oceniłem jego stan.
J: Stary, kto ci to zrobił? Całe oko masz spuchnięte..- skrzywiłem się wyobrażając sobie jaki ból musi odczuwać.- I gdzie Nathan?
H: Ten kretyn pierdolnął mi w twarz..- wziął głęboki wdech, żeby się uspokoić i kontynuował- Uderzył mnie to mu oddałem, a kiedy chciał zrobić to samo zdążyłem się schylić i pieprznął w ścianę. Nie zdziwię się, jeśli złamał rękę..
J: O co wam poszło?
H: O Michi. Obwiniał mnie. Powiedział, że to na pewno moja wina, że to ja ją zdenerwowałem i pewnie ją uderzyłem.
J: Że co?!
H: Popierdoliło go do reszty.
J: Stary, kurwa, przecież ja cię znam całe życie. Uderzył byś każdego, ale nie Michelle. Nawet jak byłeś mały, a ona ciągnęła cię za włosy, robiłeś jedynie rozgniewaną minę ale nigdy, podkreślam, nigdy nic jej nie zrobiłeś. Nawet byś się nie odważył.
H: Nie mnie to mów, tylko tamtemu durniowi.
J: Gdzie on w ogóle jest?
H: U pielęgniarek. Opatrują go.
J: Mocno oberwał?- chłopak tylko wykrzywił twarz w krzywym ale pełnym satysfakcji uśmiechu.- Jesteście powaleni. Obaj.- potargałem mu włosy i ruszyłem do pielęgniarek. Drzwi były otwarte i zobaczyłem jak jedna z młodych kobiet zajmuje się moim przyjacielem. Zapukałem i wszedłem do środka nie czekając na pozwolenie. Wszyscy z wyjątkiem Natahana zmierzyli mnie ciekawskim spojrzeniem. Jedna z pielęgniarek chwyciła mnie delikatnie za ramię i spojrzała pytająco.
J: Ja do niego.
- Mam nadzieję, że ty się z nim bić nie będziesz..
J: Nie, ja nie z takich.
- Na pewno?- spytała patrząc na moją zabandażowaną rękę.
J: Jestem siatkarzem, nie bokserem, spokojna głowa.- uśmiechnąłem się do kobiety na co odpowiedziała mi tym samym. Podszedłem do chłopaka i stanąłem przed nim i skrzywiłem się widząc jego piękną poobijaną mordkę.
J: Uuuu.. Już nie jesteś taki piękny..
N: Oh, zamknij się..- powiedział przez zaciśnięte wargi.
J: Trzeba było nie zaczynać. Nikt cię nie uprzedził, że Harry potrafi się bić?
N: Na Michi też się tak wyżywa?- spojrzał na mnie wściekły i wszystkie pielęgniarki spojrzały na mnie zmartwione i trochę przestraszone.
J: Zwariowałeś? Ten człowiek nigdy nie uderzył Mcihelle ani żadnej innej dziewczyny. To mnie już się zdarzyło pierdolnąć ją w łeb jak mnie wkurzyła. Co prawda to było jak miała sześć lat, ale nie ważne. Harry nigdy jej nic nie zrobił. Nigdy, rozumiesz? Skąd w ogóle ci to przyszło do głowy?
N: Jeny, sam nie wiem.. Szukałem jakiejkolwiek przyczyny dla której Michi znowu wylądowała w szpitalu i zacząłem świrować.. Przeprosisz Harry'ego?
J: Ja? Ja mam go przepraszać? Nie ja mu zarzuciłem, że bije moją siostrę.- powiedziałem lekko poirytowany.
-Przepraszam..- powiedziała cicho i nieśmiało jedna z pielęgniarek.
J: Nie, to ja przepraszam. Jak panie z nim skończą to proszę powiedzieć. Ja już wyjdę. Będę czekał na korytarzu.
-Nie, nie. Nie o to chodzi. Może pan zostać. Chciałam tylko spytać, czy dobrze się pan czuje, ponieważ zrobił się pan strasznie blady.- wytłumaczyła kobieta a ja zacząłem się zastanawiać od czego mogłem stracić kolory.
J: Która jest godzina?
- Zaraz wybije szósta.
J: Nic dzisiaj nie jadłem..- na te słowa głośno zaburczało mi w brzuchu. Kilka dziewczyn się cicho zaśmiało, ale ta, która ze mną rozmawiała spojrzała na mnie zmartwiona. Odwróciła się, sięgnęła do jakiejś torby i coś z niej wyjęła. Wyciągnęła do mnie rękę trzymając coś zawiniętego w papier. Spojrzałem na nią pytająco.
-To kanapka. Proszę, zjedz ją, bo nie będzie mi się chciało lecieć specjalnie po lekarza tylko dlatego, że nic nie jadłeś. Jest ktoś jeszcze z wami? Oprócz tego w lokach.- powiedziała śmiesznie gestykulując, jakby chciała odzwierciedlić dłońmi fryzurę Harry'ego. Na ten widok na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech, który kobieta odwzajemniła i pokręciła głową z rezygnacją.
- To jak? Jest jeszcze jakiś narwany, czy została was trójka?
J: Jest jeszcze jeden, ale do spokojnych to on ostatnio nie należy.
- Nie jest poobijany, ani nic z tych rzeczy?
J: Nie, przynajmniej z tego co mi wiadomo.
- Poproś go, żeby poszedł do bufetu i kupił ci coś do jedzenia i najlepiej gorącą czekoladę do wypicia.
J: Dziękuję. W imieniu tego z lokami też.
- Już podziękował.- kobieta się zaśmiała a ja opuściłem pokój. Przyjaciele na mnie spojrzeli a zaraz potem rzucili pytające spojrzenie w kierunku kanapki.
J: To moje śniadanie.- uśmiechnąłem się słabo i spojrzałem na Josha.- Mógłbyś mi skoczyć po gorącą czekoladę i coś czym chociaż trochę się najem? Nic dzisiaj jeszcze nie jadłem.
Jo: Spoko. Daj tylko kasę, bo ja przy sobie nic nie mam.- wręczyłem przyjacielowi pieniądze i usiadłem obok Styles'a. Odwinąłem kanapkę i zjadłem ją w ciągu może dwóch minut.
J: Jak oko?
H: Trochę boli.
J: Pokaż.- chłopak odsunął woreczek od twarzy i odwrócił się w moją stronę.- Już masz zdecydowanie mniej spuchnięte. Uderzył mocno, ale nie groźnie. Nie to co ty jemu. Stary, naprawdę umiesz się bić.- chłopak się zaśmiał i przyłożył woreczek z powrotem do oka.
H: Mam nadzieję, że nie zrobiłem mu jakiejś większej krzywdy.- powiedział już poważnym tonem i wbił wzrok w podłogę.
J: Ma tylko złamaną rękę i rozciętą wargę. Fakt, że pół twarzy mu spuchło też cię obchodzi?
H: Będę go musiał przeprosić..
J: Ty jego? Przecież to on cię zaczął wyzywać i pierwszy cię uderzył. No chyba, że było inaczej to już nie wnikam.
H: No uderzył mnie pierwszy i tak dalej ale to ja mu zrobiłem większą krzywdę.
J: Dobra, nie przejmuj się. Nic mu nie jest. Rękę złamał sobie sam. Z resztą. Nie rozmawiajmy o tym teraz. Wchodziliście do Michi?
H: Nie, z jakąś godzinę temu próbowałem tam wejść i Nate się zaczął czepiać, ale wtedy Michi jeszcze spała.- pokiwałem głową i rozejrzałem się po korytarzu. Josh już wracał z moim jedzeniem i sam coś przeżuwał. Patrzyłem na niego jak w obrazek, ale zorientowałem się o tym dopiero kiedy stanął przede mną.
J: Dzięki.- wziąłem od niego gorącą czekoladę i ogromną zapiekankę. Kiepskie połączenie, ale trudno. Ważne, że jadalne. Chłopak miał w ręce jeszcze dwa batony w tym jednego podał Harry'emu.
H: Dzięki.- uśmiechnął się blado do blondyna, który usiadł obok niego i zabrał się za jedzenie tak samo jak ja. Po kilku minutach w ciszy dołączył do nas Nathan. Miał zagipsowaną rękę i szew na dolnej wardze a do tego prawy policzek miał już fioletowy. Stanął przed nami i spojrzał najpierw na mnie, potem na Josha i w końcu na Styles'a. Loczek początkowo nie zwracał na niego uwagi, ale kiedy już przełknął ostatni kęs batona podniósł głowę i spojrzał chłopakowi prosto w oczy. Nie wiem czy tylko ja zauważyłem, że napięły mu się mięśnie twarzy czy innym też się to udało.
H: Przepraszam..
-Co?- spytali Josh i Nate jednocześnie.
H: Przepraszam. Nie chciałem Ci zrobić krzywdy.- mówiąc to machnął ręką z woreczkiem jednocześnie pokazując swoją twarz winowajcy na co ten się skrzywił.
N: To ja powinienem przeprosić.. I przepraszam. Zachowałem się jak idiota. Boże, jestem idiotą. Nie mam nic na swoją obronę, ale przepraszam i mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczysz..- złapał się za złamaną rękę i spuścił wzrok.
H: Wybaczam. Ale nie oczekuj, że od razu będę dla ciebie miły.- chłopak wstał i wszedł do sali w której leżała moja siostra.


_________________________________________________________________________

Cześć i czołem wszystkim, którzy jeszcze tu są. Tradycyjnie przepraszam, że tak długo musieliście czekać i uwierzcie, że jest mi za to wstyd.
Teraz jednak zaczęła się przerwa od szkoły i rozdziały (mam nadzieję) będą m=pojawiały się dosyć regularnie. Mam też małą prośbę do wszystkich, którzy jeszcze czytają moje marne wypociny- zostawcie po sobie chociaż jedno słowo. Chcę zobaczyć, czy jest jeszcze sens ciągnięcia tego dalej.
Co do samego rozdziału, nie uważam go za udany. Kompletnie nie wiedziałam, co mam napisać. I tutaj kolejna prośba- jeśli macie jakieś sugestie nie krępujcie się i piszcie. Z całą pewnością wezmę je pod uwagę.
To na tyle z mojej strony. Życzę Wam udanych wakacji pełnych wypoczynku!

Pozdrawiam
Ola..