30 czerwca 2013

Rozdział 16- Idź naszykuj wdzianko dla żaby.

*Josh* (klik)

Wróciłem do domu po męczącym treningu. Anna znowu zarzucała mi niestworzone rzeczy, a Martin nie wiedział po czyjej stronie ma stanąć. Bardzo przeżywa wyjazd Michelle i od momentu jej 'zniknięcia' stał się nieobecny. Nie dziwię mu się. Gdyby do mnie się nie odzywała, a nie wiedziałbym gdzie i po co wyjechała, chyba bym zwariował. O wilku mowa. Własnie dzwoni.
J: Hej skarbie.-powiedziałem wesoło.
Mi: Hej...- nie brzmiała zbyt dobrze.
J: Michi, co się stało?
Mi: Mówić prosto z mostu?
J: Jak zawsze.
Mi: Muszę udawać dziewczynę Harry'ego.
J: C-co?- myślałem, że się przesłyszałem.
Mi: To, co usłyszałeś... Jutro idę z nim na spacer. Mamy się trzymać za rączki, przytulać się, być szczęśliwą, zakochaną w sobie parą...-brzmiała jakby się miała zaraz rozpłakać.
J: Po co to wszystko?- spytałem siadając na łóżku.
Mi: Żeby ratować reputację Harry'ego i zrobić trochę szumu wokół zespołu. Za dużo łączy mnie z Harrym. Widziałeś z resztą te wszystkie nagłówki. 'Kim jest nowa dziewczyna Harry'ego Styles'a?!'- powiedziała z kpiną i głośno westchnęła.
J: Spokojnie Michi. Rozumiem.
MI: Naprawdę? Nie jesteś zły?
J: Nie... Skarbie, przecież wiesz, że cię kocham i jestem w stanie  to zrozumieć
Mi: Bałam się, że nie zrozumiesz.
J: Niepotrzebnie...
Mi: Chcieli, żebym udawała matkę Lucy.- w tym momencie totalnie mnie zatkało.
J: Zgodziłaś się?
Mi: Czy uważasz, że jestem chora psychicznie?
J: Nie...
Mi: To nie zadawaj niemądrych pytań.
J: Przepraszam... Wolałem się upewnić.
Mi: Nie ma sprawy. To zrozumiałe.
J: Wiesz już kiedy wrócisz?
Mi: Niestety nie. Ale wiem, że nasz kochana Louise prędko do domu nie wróci.
J: Jak to? To ona jest z tobą?
Mi: Tak. I spełnia swoje marzenia. Chociaż jedna osoba czerpie korzyści z tej całej sytuacji.
J: A co ona tam robi?
Mi: Została wizażystką i stylistką chłopców.
J: Mhm... Tęsknię już za tobą.
Mi: Ja za tobą też. A najgorsze jest to, że my będziemy się musieli ukrywać.  Co ja powiem znajomym?
J: Hej... Tym się nie przejmuj. Oni też zrozumieją. Przetrwamy to. Zobaczysz.
Mi: Wiem, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że będę musiała czasem wyjeżdżać, żeby się z nim całować publicznie?!- zabolało...
J: Wiem skarbie... Ale damy radę. Musisz być silna. Z resztą już jesteś najsilniejszą kobietą jaką znam. Tyle już przeszłaś. Z tym też sobie poradzisz.-powiedziałem ciepło, chcąc podnieść ją trochę na duchu.
Mi: Dzięki Jo. Kochany jesteś. Kurczę... Muszę kończyć, bo mnie wołają.
J: Okej. Zadzwoń jak będziesz mogła. Kocham cię.
Mi: Ja ciebie też. Zadzwonię na pewno. Do usłyszenia.- rozłączyła się, a ja odłożyłem telefon na szafkę nocną i poszedłem do łazienki. Wziąłem szybki prysznic i położyłem się spać, żeby wypocząć po nieprzespanej nocy.

*Michelle*

J: Co?- warknęłam i sama byłam zdziwiona tym, jak ostro zabrzmiałam.
Lo: Mogę cię umalować? Bo oni się boją.- powiedziała niepewnie pokazując na chłopaków.
J: Spoko. Nie malowałam się dzisiaj, więc do dzieła.- usiadłam na wskazanym krześle i moja przyjaciółka zabrała się do pracy.
J: Skąd masz te kosmetyki?
Lo: Przynieśli mi. Paul wydawał na to kasę, więc moja poprzedniczka nie mogła tego zabrać.-powiedziała z nieukrywaną radością.
Wszyscy przyglądali się jej poczynaniom z ciekawością. Chciało mi się śmiać z ich min, które nie kryły zdziwienia i podziwu. Widziałam, że Paul po powrocie z przedpokoju, chce coś powiedzieć, ale nie za bardzo wie jak. Spojrzałam na niego pytająco i zdecydował się odezwać.
P: Louise? Mogłabyś przy okazji umalować Harry'ego?
Lo: Jasne. Ale on też musi tego chcieć.- wszyscy na niego spojrzeli.
H: A po co mam być umalowany?
P: Bo pójdziecie zaraz na spacer.
J: Mieliśmy iść jutro.
P: I pójdziecie. Ale dzisiaj też się przejdziecie. Pod domem jest już kilku paparazzi, którzy starają się ukryć. Jest jeszcze wcześnie i oczywiście będziecie się musieli ukrywać.- przy ostatnim słowie narysował cudzysłów w powietrzu. Wzięłam głęboki oddech i Paul miał szczęście, że Lou zajmowała się moimi ustami, bo usłyszałby kilka niemiłych słów. Spiorunowałam go tylko morderczym spojrzeniem i odwróciłam wzrok. Po kilku sekundach mój makijaż był gotowy.
N: Wow.-powiedział blondyn.
Z: Wow, to mało powiedziane.- kiedy chłopcy zaczęli się zachwycać moją nową twarzą kompletnie ich zignorowałam.
J: Lou. Zrób z żaby księcia, a ja pójdę się przebrać. Paul. Jakieś specjalne życzenia?
P: Dobrze by było, gdyby było luźno i ładnie.
J: Jakie wymagania...- wywróciłam oczami i poszłam do przedpokoju po moją torbę. Kiedy już ją trzymałam ruszyłam schodami do pokoju kuzyna. Po drodze spotkałam Gemmę. Kiedy ją ujrzałam, wyglądała tak, jakby ducha zobaczyła.
J: Hej..- powiedziałam niepewnie i uśmiechnęłam się półgębkiem.
G: Michelle?- pokiwałam głową w odpowiedzi i dziewczyna, w ułamku sekundy, znalazła się przy mnie i mocno mnie obejmowała, co odwzajemniłam.
G: Boże święty... Jak ja cię dawno nie widziałam! Wyładniałaś! No i ta figura!- mówiła bacznie mi się przyglądając.
J: A ty jak zwykle świetnie wyglądasz. Niezmiennie piękna Gem.- zaśmiałyśmy się obie i jeszcze raz zastygłyśmy w uścisku.
J: Chodź. Pomożesz mi wybrać ciuchy. Co prawda dużego wyboru nie mam, więc nie poszalejemy, ale damy radę.
G: A na jaką okazję te ciuchy?- spytała chichocząc.
J: Randka z twoim bratem.
G: Co?! Dobry żart!- zaczęła się śmiać.
J: Mówię serio. Później ci wytłumaczę.
G: Okej... Ale lepiej chodźmy do mnie bo znając ciebie, oprócz dżinsów, dresu i zwykłych bluzek, to nic ze sobą nie wzięłaś.
J: Oh, Gem. Jak ty mnie dobrze znasz.- zaśmiałyśmy się głośno i poszłyśmy do pokoju mojej kuzynki. Ona wybierała mi ciuchy, a ja opowiadałam jej o całej sytuacji.
G: Żaba dalej w dresie?
J: Tak. A chodzi po domu w czymś innym?
G: No nie.- zachichotała.- Jemu też trzeba coś wybrać.
J: No to na co czekasz? Lepiej się znasz na modzie ode mnie. Ja się przebiorę, a ty idź naszykuj wdzianko dla żaby.
G: Się robi siostro.- po raz kolejny się roześmiałyśmy i dziewczyna zostawiła mnie samą. Szybko przebrałam się w ciuchy kuzynki i zorientowałam się, że nie pomyślałyśmy o niczym, co 'ukryło by' moją twarz przed aparatami. Spojrzałam na biurko dziewczyny i problem sam się rozwiązał. Chwyciłam do ręki okulary i byłam w pełni gotowa. Idąc do salonu zajrzałam do pokoju żaby. Harry siedział na swoim łóżku z twarzą schowaną w dłoniach. Weszłam po cichu i usiadłam obok niego.
J: Co jest?
H: To dla mnie trudne.
J: Wiem. Dla mnie też... Ale nie martw się... Damy radę... Zobaczysz...- objęłam go ramieniem i położyłam głowę na jego barku.
H: Ale... To dla mnie trudne w podwójny sposób...
J: Chyba wiem o co ci chodzi...
H: Nie wiesz... To... To jest trudne do wytłumaczenia...
J: Czujesz coś do Zayna, prawda?
H: Skąd wiesz?- spojrzał na mnie zdziwiony.
J: Widziałam jak cię zabolało to, jak komplementował mnie i Annę. Wtedy na urodzinach Josha. Z początku nie wiedziałam o co chodzi, ale uwierz mi. To da się zauważyć, jeśli człowiek się dobrze przyjrzy. Powinieneś porozmawiać z Zaynem. Macie sobie sporo do wytłumaczenia.
H: A jeśli on pomyśli, że się w sobie zakochamy?
J: Hazz. Taki głupi to on nie jest. Ja się w kuzynie nie zakocham. Ty we mnie raczej też nie. Więc nie bój się o to, tylko ratuj tyłek swój i całego zespołu.- chyba nadal do niego nie docierało, bo patrzył cały czas w podłogę. Kucnęłam przed nim i trzymając go za podbródek skierowałam jego twarz w kierunku mojej.
J: Czego się najbardziej boisz, czego nie chcesz? Musisz mi powiedzieć.
H: Najbardziej mnie chyba boli, że będziemy się całować. To będzie dziwne.
J: Ej. Aż taka paskudna jestem?- zażartowałam i rozładowałam tym nieco napięcie.
H: Mich. To... To będzie dziwne, ale mam pytanie.
J: Dawaj.
H: Mogę cię teraz pocałować?- spodziewałam się tego pytania. Spojrzałam na drzwi, które były lekko uchylone. Wstałam i je zamknęłam. Nie chciałam, żeby ktoś to widział, bo dla nas obojga będzie to trudne. Kiedy się odwróciłam Harry stał w ode mnie w odległości dwóch kroków. Wyciągnął do mnie rękę, którą chwyciłam. Podeszłam do niego i spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich ból. Nie wiem jak ja się czułam w tym momencie. Czułam się trochę tak, jakbym zdradzała Josha.
H: Pamiętasz, jak chcieliśmy zostać aktorami i grać na Brodway'u?
J: Pamiętam...
H: Teraz mamy do odegrania swoje najważniejsze, główne role. Jedna pomyłka i całe przedstawienie leży. Musimy o tym pamiętać.- pokiwałam głową, bo zgadzałam się z tymi słowami.
Chłopak objął mnie jedną ręką w talii sprawiając, że bliżej już nie mogliśmy być. Drugą ręką, nadal trzymał moją dłoń. Spojrzał mi w oczy i już po chwili oparł swoje czoło o moje. Oboje głęboko oddychaliśmy. Starałam sobie wyobrazić, że Harry to Josh, a zamknięte oczy mi w tym pomagały. On prawdopodobnie robił to samo. Wolną ręką przesunęłam po jego ramieniu, karku i na końcu wplotłam palce w jego włosy. Wiedziałam, że jeśli nie teraz, to nigdy. Potarłam nosem o jego nos i delikatnie odsunęłam głowę. Otworzyłam czy i poczułam jak Harry mocniej przyciąga mnie do siebie. Nie miał odwagi ruszyć się pierwszy. Przysunęłam swoją twarz do jego i delikatnie naparłam na jego usta. Z początku był strasznie spięty. Tak samo jak ja. Jednak z każdym pocałunkiem, składanym przeze mnie na jego ustach, starał się je odwzajemniać. Pocałunki stawały się śmielsze i Harry zaczął przejmować inicjatywę. W pewnym momencie naparł na mnie z niemałą siłą i zaczęłam się cofać. Po kilku małych krokach wpadliśmy na ścianę. Pociągnęłam go lekko za włosy, a on wydał z siebie gardłowy jęk. Nie przestawaliśmy się całować. Wręcz przeciwnie. Sprawiało mi to coraz więcej przyjemności. Poczułam jak Harry puszcza moją dłoń i swoją rękę umieszcza na moim biodrze. Kiedy pocałunki stały się zachłanne i naprawdę namiętne Harry podniósł mnie delikatnie, a ja oplotłam swoje nogi wokół jego bioder. Z rozkoszy jaką mi dawał, wbijałam palce w jego ramię i kark, oraz coraz mocniej ciągnęłam go za włosy. Jego duże dłonie błądziły po moich udach i talii. Dopiero gdy ścisnął mój pośladek, dotarło do mnie co my właściwie robimy. Odsunęłam się od niego delikatnie, ale on tylko mocniej na mnie naparł. Jęknęłam cicho i zrozumiał o co mi chodzi.
J: Chyba powinniśmy już przestać.- powiedziałam łapiąc powietrze między każdym słowem. Harry pokiwał powoli głową i delikatnie mnie postawił. Nasze ciężkie oddechy mieszały się teraz ze sobą. Hazz nadal trzymał ręce na moich biodrach i opierał swoje czoło o moje.
J: Co jak co, ale całować to ty potrafisz.- powiedziałam po krótkiej ciszy i oboje się zaśmialiśmy.
H: Co jak co, ale po tobie bym się czegoś tak dobrego nie spodziewał.
J: No wiesz?- powiedziałam z wyrzutem i znowu się zaśmialiśmy. Lokers się ode mnie odsunął i spojrzał na mnie figlarnie.
H: Może to nie będzie takie straszne. To całowanie się z tobą może być nawet przyjemne.
J: Palant!- trzepnęłam go w tył głowy. Śmiejąc się stanęliśmy przed lustrem i spojrzeliśmy na nasze odbicia. Muszę przyznać, że Harry też wyglądał całkiem nieźle. Do tego na głowę założył szarą czapkę i na nos swoje okulary.
Styles spojrzał na mnie w lustrze i niepewnie chwycił mnie za rękę. Popatrzyłam na nasze ręce, a później przeniosłam wzrok na kuzyna.
H: Tak teraz będziemy wszędzie widywani. Wiesz, że musisz się przygotować na wyzwiska, groźby, a nawet ataki ze strony naszych fanek?
J: Jestem tego świadoma.
H: Poprosiłem Paula, żeby załatwił ci jakąś ochronę. Pamiętasz Arthura?
J: Tego z koncertu?
H: Mhm.
J: Pamiętam... Jak mogłabym zapomnieć.
H: Będzie cię chronił.
J: Dziękuję.

*Louise*

Kto by pomyślał, że spotka mnie coś tak wspaniałego podczas tego wyjazdu. Nie dość, że poznam bliżej chłopaków, a nawet ich rodziny, to jeszcze będę z nimi pracować. Wiem, ile dziewczyn chciało by być teraz na moim miejscu. Paul zaproponował, że zapłatę będę otrzymywała w postaci utrzymania i pokoju dla mnie. Przystałam na to, bo i tak całą pensję wydawałabym na zakwaterowanie. Najbardziej jednak zdziwiło mnie to, że Paul od razu podpisał ze mną umowę. Zapewnił mnie od razu, że będę miała indywidualny tok nauczania, aż do momentu ukończenia szkoły. Kiedy zadzwoniłam do mamy, strasznie się ucieszyła. Powiedziała tylko, że ma nadzieję, że będę ją odwiedzać, bo już strasznie za mną tęskni. Prawie się poryczałam kiedy usłyszałam jej szloch w słuchawce. Rozmawiałam też z Nathanem. Obiecał, że zaopiekuje się mamą najlepiej jak tylko potrafi. Mam nadzieję, że dadzą sobie radę.
Dzisiaj dostałam specjalną misję. Tak to chyba można nazwać. Jako że nie jestem znana, mam wyjść za Michi i Harrym. Będę miała mikrofon i słuchawkę w uchu. Paul nauczył mnie obsługi tych urządzeń i raczej nie będę z tym miała żadnego problemu. Współczuję Michelle, bo wiem jak niezręcznie musi się teraz czuć i jak trudną rolę ma do odegrania. Mam tylko nadzieję, że przez to nie zniszczy się jej związek z Joshem.

*Harry*

J: Lou... Musisz iść trochę wolniej. Jesteś za blisko.
Lo: Sorki.- usłyszeliśmy w słuchawkach i lekko się uśmiechnęliśmy.
Mi: To gdzie teraz? Może usiądziemy?
Lo: Usiądźcie na niebieskiej ławce. po waszej prawej. Ja już siedzę. Zobaczycie mnie po drugiej stronie na lewo.
J: Widzimy cię.- powiedziałem siadając.
Lo: Po waszej prawej, przy fontannie i za wami kręcą się ludzie z aparatami. Wiecie co robić. Zostawiam was samych.- usłyszeliśmy cichy trzask, który oznaczał, że Louise się rozłączyła.
J: Co miało oznaczać zdanie 'wiecie co robić'?- spytałem Michi, a ona tylko na mnie spojrzała.
Mi: Jesteś taki głupi czy tylko udajesz?- zaśmialiśmy się oboje i cmoknąłem ją szybko w usta.
J: Wiesz, że Paul, będzie chciał coś z tobą zrobić?
Mi: Dziwnie to zabrzmiało.
J: No trochę.- zaśmiałem się i wróciłem do tematu.- Chodzi o to, że będzie chciał cię jakoś rozsławić. Wiesz, żeby nie było, że jesteśmy razem bo poleciałaś na moją kasę.
Mi: Przecież mam własną.
J: Oh Mich. Ty naprawdę jesteś głupiutka jeśli chodzi o show-biznes.

*Gemma*

J: Harry miał rację. Michelle jest teraz piękną kobietą.-powiedziałam do mamy.
M: To prawda... Jest mi wstyd.
J: Za to jak ją traktowałaś?- bardziej stwierdziłam niż spytałam.
M: Tak. Ta dziewczyna już kolejny raz ratuje mojego syna. Najpierw chroniła go przede mną i mediami, teraz pomaga mu utrzymać się na szczycie... To cudowna osoba. A ja ją zmieszałam z błotem tylko dlatego, że nienawidziłam jej matki. Jest mi strasznie głupio.
J: Rozmawiałaś już z nią?
M: Tak, ale tyko przez telefon. Zaraz po tym jak Harry wrócił do domu. Jakbyś słyszała nasze niektóre kłótnie...
J: Twoje i Harry'ego?-mama pokiwała głową.- Hazz mi mówił. A co powiedziała Michelle, jak z nią rozmawiałaś?
M: W sumie to ja cały czas mówiłam. Zaprosiłam ją i Martina na moje urodziny i powiedziała, że przyjadą... Martina nie widziałam dobre trzy lata. Nie było go na ostatniej Wigilii.
J: Tak. Miał jakieś zawody i nie zdążył wrócić do domu.
M: Myślę, że po prostu nie chciał przyjeżdżać. Boję się naszego spotkania. Witając się z Michelle było strasznie niezręcznie. Czuję, że jeśli mi wybaczą, to łatwiej to pójdzie Michelle.
J: Dlaczego tak myślisz? Przecież to na niej się wyżywałaś.-palnęłam bez namysłu.- Sorry.
M: Nie przepraszaj za prawdę. Oni mają charakter po ojcu. A ich ojciec prędzej wybaczał krzywdę wyrządzoną jemu niż krzywdę zadaną jego bliskim.
J: Harry też taki jest...
M: Wiem... Ciekawe jak się teraz czują..
J: Kto?
M: Harry i Michelle. Muszą teraz udawać parę, a Michelle przecież ma chłopaka.
J: Podejrzewam, że najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że oni się znają od pieluchy i są ze sobą spokrewnieni. Jeśli jej chłopak ją kocha, to zrozumie. A z tego co mi wiadomo, zrozumiał.
M: Ty się dobrze dogadujesz zarówno z Michelle jak i z Martinem, prawda?
J: Z Martinem nie rozmawiałam od momentu pogrzebu. Nie za bardzo wiem, co u niego słychać w tym momencie... Mamo... Wybaczą ci... Zobaczysz...- złapałam moją rodzicielkę za rękę i delikatnie ją ścisnęłam. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i usłyszałyśmy jak ktoś wchodzi do domu. Już po chwili w progu stanęła Louise. Uśmiechnęła się do nas nieśmiało i wyciągnęła z ucha słuchawkę.
Lo: Chyba ogłuchłam na to ucho- powiedziała z niezadowoloną miną.
J: Przyzwyczaisz się. Wiem co mówię.- powiedziałam chichocząc.- Gołąbeczki idą?
Lo: Tak. Zaraz powinni być. Zmęczył mnie ten spacer.
J: Oj kochana. To  były tylko trzy godziny. Oni idą jutro na cały dzień. A właśnie. Mówił ci Paul, że za dwa tygodnie jest wywiad?
Lo: Nie... Pewnie dlatego, że będzie mnie miał cały czas pod ręką.- uśmiechnęła się delikatnie
Mi: Postaw mnie! Pomocy!- usłyszałyśmy krzyk Michi. Z początku się przestraszyłam, ale gdy zaczęłam się śmiać wiedziałam, że nic jej nie jest.- No postaw mnie! Harry!
H: Nie! Powiedziałaś, że nogi cię bolą.- stanął w progu i naszym oczom ukazał się tyłek Michelle zaraz obok twarzy mojego brata. Zaczęłam się śmiać, a moim śladem poszła mama i Louise.
J: Zgrabny tyłek siostro!- krzyknęłam i śmiałam się dalej.
Mi: Dzięki. No puść mnie żabo!
H: Żabo?! Oooo. Teraz przesadziłaś.- po tych słowach młodzi zniknęli nam z oczu, a my jeszcze długo się z nich śmiałyśmy.

*Harry*

Ruszyłem do mojego pokoju i kiedy się już w nim znaleźliśmy zamknąłem pokój na klucz, który wrzuciłem pod szafkę. Rzuciłem Michi na łóżko i zacząłem się śmiać z jej zdezorientowanej i trochę przestraszonej miny.
J: Boisz się mnie?- spytałem nachylając się nad nią.
Mi: Ciebie? Takiej bezbronnej żaby? Dobry żart.- powiedziała zaczepnie co mnie rozbawiło. Zacząłem ją łaskotać doskonale znając jej słabe punkty. Szarpała się ile wlezie i muszę przyznać, że zrobiła się o wiele silniejsza od naszych ostatnich wygłupów. To pewnie przez tą siatkówkę.
Mi: Stop! Stop, błagam!
J: Co chcesz?- spytałem na chwilę przestając.
Mi: Siłujemy się na ręce. Jeśli wygrasz. Robisz ze mną co chcesz. Jeśli ja wygram. Dajesz mi uciec.
J: Tak łatwo nie ma.
Mi: Dobra. To wyznacz czas na ucieczkę. Tylko więcej nić dziesięć sekund.
J: Dobra. Jeśli wygrasz masz dwadzieścia sekund na ucieczkę. Ale i tak nie wygrasz więc nie wiem o czym dyskutujemy.
Mi: Okej. Dawaj rękę. Wolisz prawą czy lewą.
J: Prawa.
Mi: Jak chcesz.- ułożyliśmy ręce i odliczyliśmy do trzech. Na trzy zaczęliśmy się siłować. Kurde. Ona naprawdę jest silna. Już prawie mi się udawało. Ale w ostatnim momencie wygrała.
J: Kurde! Jak?!- wydarłem się zdziwiony.
Mi: Normalnie skarbie.- wytknęła język i się zaśmiała.
J: Dobra. Gotowa na porażkę?
Mi: No chyba ty.- wziąłem do ręki zegarek.
J: Trzy. Dwa. Jeden. Start.- uruchomiłem stoper, a ona powoli wstała z łóżka, podeszła do drzwi balkonowych i bardzo ostrożnie przeszła na drugą stronę barierki.
J: Michi. Co ty odpierdalasz?!
Mi: Uciekam.- Zaśmiała się i skoczyła.

*Michelle*
 
J: Wooohooooo!- krzyknęłam skacząc. Kiedy poczułam zderzenie z wodą ogarnęła mnie fala szczęścia. Wypłynęłam na powierzchnię i spojrzałam na miejsce z którego skoczyłam.
J: Szkoda, że nie mam przy sobie aparatu. Masz bezcenną minę!- zaczęłam się śmiać, a Harry momentalnie zawrócił do pokoju. Po kilku sekundach z domu wybiegła ciocia i Gemma.
G: Co to było?!
J: Ja. Radzę się wam odsunąć bo Harry już tu biegnie. Żałujcie, że nie widziałyście jego miny.- znowu zaczęłam się śmiać.
C: Michelle. Nie rób tak więcej. Przestraszyłaś nas.- usłyszałam słowa cioci, kiedy podpłynęłam do drugiego brzegu basenu. Zaraz po tym usłyszałam głośny plusk. To był znak, że muszę zwiewać. I to jak najprędzej. Wyskoczyłam z basenu i biegiem ruszyłam w kierunku ogrodu. Całe szczęście, nasze ogrody były praktycznie identyczne i znałam układ drzew, bo sadził je mój tata.
H: Michelle!- wydarł się mój kuzyn i wiedziałam, że muszę przyspieszyć. Wybiegłam spomiędzy drzew i wbiegłam za altanę. Nie ma szans. o tej skrytce nie wie. Kucając otworzyłam klapę z tyłu altany i szybko weszłam do środka. Zamknęłam klapę za sobą i siedziałam cicho jak myszka.
H: Michelle! Gdzie ty jesteś?! Wiesz, że cię znajdę.- powiedział i podniósł pierwsze siedzenie. W tym momencie miałam wolną drogę. Najciszej jak mogłam otworzyłam klapę i wylazłam z kryjówki. Usłyszałam jak Hazz podnosi drugie siedzenie. Zostało mu jeszcze dziewięć. Nadal kucając okrążyłam altankę i w momencie, kiedy Harry stał dokładnie tyłem do mnie ruszyłam biegiem w stronę domu. Chyba mnie nie zauważył więc minimalnie zwolniłam. Kiedy jednak usłyszałam jego kroki, dostałam takiego przyspieszenia, że nie wierzyłam, że potrafię tak szybko biegać. Wiedziałam, że nie zdążę się schować w domu więc wskoczyłam do basenu. Dopłynęłam do samego dna i czekałam na kuzyna. Długo mi to nie zajęło. Już po chwili zobaczyłam chmarę bąbelków i Loczka. Rozejrzał się dookoła, a ja w tym czasie wypływałam już na powierzchnię. Szybko wyskoczyłam z basenu i zaczęłam biec do domu. Pomyślałam jednak, że nie będę robiła cioci problemu w postaci mokrej podłogi, więc pobiegłam na front działki. Na całe moje szczęście drzwi od garażu były uchylone na tyle, że mogłam się pod nimi przeturlać. Wturlałam się do środka i domknęłam je po cichu. Czekałam w ciszy, aż kuzyn przebiegnie, ale nie słyszałam ani jednego kroku. Zdziwiona stanęłam przy drzwiach i zaczęłam nasłuchiwać. Drzwi od garażu nagle się otworzyły i tuż przede mną stał mój kochany kuzyn.
H: Zapomniałaś o śladach stóp skarbie.- powiedział z szyderczym uśmiechem. Zaraz po tym oboje zaczęliśmy się śmiać. Wyszłam z garażu i razem poszliśmy do ogrodu.
J: Ciociu?! Masz jakiś ręcznik?- spytałam przez okno kuchenne. Nie wiedziałam czemu ciocia się na mnie tak dziwnie spojrzała, ale zaraz sobie uświadomiłam. Uśmiechnęłam się tylko do niej, co odwzajemniła i już po chwili podała nam ręczniki. Wytarliśmy się szybko i weszliśmy do domu. Ciocia zrobiła nam ciepłą herbatę, bo na dworze wcale nie było ciepło. Poszliśmy z Harrym do łazienki i zaczęliśmy się rozbierać z mokrych ubrań. Z mojej bluzy wycisnęłabym spokojnie całe wiadro wody. i uzbierałabym miskę piasku. W pewnym momencie stanęliśmy na przeciwko siebie stojąc w samej bieliźnie i trochę się zarumieniłam.
H: Załóż to.- powiedział podając mi swoją bluzę, którą wziął z pralki. Szybko ją na siebie nałożyłam i wytarłam włosy ręcznikiem, a następnie związałam w koka na czubku głowy. Bluza sięgała mi za tyłek, więc nie czułam się już skrępowana.
H: Pamiętam, jak dostałem tą bluzę od ciebie na szesnaste urodziny.
J: Wtedy nawet na ciebie była za duża...
H: Ty w niej tonęłaś.- oboje się zaśmialiśmy i wyszłam z łazienki. Poszłam do kuchni i chwyciłam kubek z ciepłym napojem.
J: Ciociu, słodziłaś?- spytałam zastanawiając się nad smakiem herbaty.
C: Tak. Dwie łyżeczki. Tak jak lubisz.- uśmiechnęłyśmy się do siebie. To miłe, że jednak coś ta kobieta o mnie wie.
J: W którym pokoju mogę spać?
C: Przez cały pobyt będziesz spała u Harry'ego. On przeniesie się do salonu.
H: Pościel jest naszykowana?
C: Tak synku.
J: Nie, nie. Jeśli ktoś ma spać na kanapie, to to będę ja.
C: Nie wygłupiaj się, dziecko drogie. Jesteś naszym gościem.
J: To on śpi ze mną. Taka gwiazda jak on musi się dobrze wysypiać.
C: Jesteś pewna?
J: Albo śpimy razem, albo to ja zajmuję kanapę.- wzruszyłam ramionami i upiłam kolejny łyk herbaty. Z kubkiem w ręku ruszyłam do pokoju żaby.
J: Dobranoc ciociu.- powiedziałam odwracając się na chwilę.
C: Dobranoc skarbie.- uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłam gest.

*Harry*

Zdziwiło mnie trochę zachowanie Michelle w stosunku do mojej mamy, ale miło było widzieć, że nie żywią do siebie razy.
M: Jak myślisz? Wybaczyła?- spytała mama smutno na mnie patrząc.
J: Szczerze? Myślę, że jeszcze nie do końca. Ale mamo, pamiętaj o tym, że wybaczyć nie oznacza zapomnieć.- chwyciłem swój kubek i poszedłem do mojej siostry.
J: Gem... Twoje rzeczy są do prania.
G: No po tych waszych gonitwach, zawsze wszystkie ubrania są do prania. Nie zaskoczyłeś mnie.
J: Kurde... Nigdy mi się nie udaje cię zaskoczyć.- siostra wyszczerzyła się do mnie w uśmiechu pięciolatki.
G: Chodź. Pokażę ci coś.- podszedłem do niej i usiadłem na wskazanym miejscu. Spojrzałem na ekran laptopa i uśmiech sam wkradł się na moje usta.
J: Pamiętam ten dzień.- powiedziałem widząc zdjęcie z naszego dzieciństwa.
G: Naprawdę? Byliśmy wtedy mali.
J: Oczywiście, że pamiętam. Wtedy dostałem tego misia. Do tej pory leży u mnie na łóżku. A jak śpię przekładam go na szafkę.
G: Pamiętam jak płakałeś, kiedy ktoś ci go zabierał.
J: Przestań..
G: Zasnąć też bez niego nie mogłeś.- zaczęła się ze mnie naśmiewać.
J: Skończyłaś? Świetnie. Ja idę spać. Dobranoc siostra.- dałem jej buziaka w czoło i poszedłem do swojego pokoju. Michi leżała już pod kołdrą i chyba spała. Zgasiłem światło, zasłoniłem zasłony i najdelikatniej jak mogłem zacząłem się kłaść obok kuzynki. Ta jednak w pewnym momencie odwróciła się w moją stronę i zanim zdążyłem się przykryć wtuliła się w mój tors i już nie chciała puścić. Przykryłem nas i objąłem dziewczynę całując ją w czubek głowy. Sięgnąłem telefon i napisałem sms-a do Zayn'a.

Przepraszam, jeśli Cię obudziłem. Mam tylko prośbę. Chciałbym z tobą porozmawiać. Najlepiej jutro. Napisz, czy będziesz mógł przyjechać do mnie jutro wieczorem. Dobranoc xx H.

Kiedy już wysłałem wiadomość, odłożyłem telefon na szafkę nocną i po kilku minutach wpadłem w objęcia Morfeusza.


____________________________________________________________
Hej. Mam dla was kolejny rozdział. Mam nadzieję, że chociaż pod tym pojawią się komentarze. W wakacje mam czas, więc rozdziały będą się często pojawiały. Mam tylko jedną prośbę. Napiszcie mi tutaj, co ma się zadziać, a najciekawsze pomysły na pewno uwzględnię pisząc kolejne rozdziały ;)

Pozdrawiam
Ola : )

28 czerwca 2013

Rozdział 15- Jeszcze jakieś dziwne pomysły w zanadrzu?

*Michelle*

Lou: Księżniczko... Wstawaj no... Już pięć minut cię budzę...- otworzyłam oczy i ujrzałam twarz mojego przyjaciela. Muszę stwierdzić, że wygląda seksownie taki potargany, pomijając fakt, że stoi przede mną w samych bokserkach.
Lou: No i co się tak patrzysz? Wstawaj- zaczął się śmiać czym wywołał uśmiech na mojej twarzy.
J: Która jest godzina?- spytałam siadając.
Lou: Dziesiąta śpiąca królewno.
J: Cholera! Miałam być o dziesiątej u Hazzy.
Lou: Spokojnie. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że wpadłaś do mnie po drodze i przyjedziemy razem.
J: Okej. Lou śpi?
Lou: Nie. Wstała o ósmej. Zdążyła się już umyć, ubrać, zjeść śniadanie, sprzątnąć mi kuchnię, o co nie prosiłem, a teraz siedzi przed telewizorem w salonie. Jesteście jak siostry. Tylko, jest jedna różnica. Ona śpi w nocy, a nie w dzień.
J: Kurwa...- wstałam z łóżka i udałam się do łazienki. Bez namysłu wlazłam pod prysznic, a później przez cały korytarz szłam w samym ręczniku. Ubrałam się w mój ulubiony i najwygodniejszy zestaw, włosy zostawiłam rozpuszczone i nałożyłam jedynie błyszczyk. Będąc już gotowa zeszłam na dół i chwyciłam zimnego tosta leżącego na talerzu w kuchni. Spojrzałam na zegar i była już jedenasta. Weszłam do salonu i spojrzałam na Lou i Lou. Dobrze się ze sobą dogadywali. Śmiali się teraz w najlepsze.
J: Lou.
-Tak?- powiedzieli jednocześnie z czego wszyscy się zaśmialiśmy.
J: Jedziemy.
Okej- znowu powiedzieli jednocześnie i śmiejąc się wyszliśmy z domu. Szybko wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w drogę. Louis pokierował mnie jak od niego dojechać do mojego kuzyna i szybko znaleźliśmy się na miejscu. Kiedy stanęliśmy przed domem mojej rodziny serce biło mi w oszalałym tempie. Jednak to było nic w porównaniu z częstotliwością bicia narządu w momencie gdy Louis zapukał do drzwi. Otworzył nam Harry. Lou i Lou weszli do środka, a ja nie miałam odwagi. Hazz wyszedł z domu zamykając za sobą drzwi. Spojrzał mi głęboko w oczy i mocno mnie przytulił. Ucałował mnie w policzek i pstryknął w nos.
H: Chodź. Paparazzi się zbierają. Paul już na nas czeka.- weszłam z nim do środka i w moje nozdrza uderzył znajomy zapach. Chwilę później usłyszałam znajomy głos i dosłownie zastygłam w miejscu. Harry wyczuwając moje napięcie objął mnie w tali i delikatnie pchnął mnie do przodu. Przy jego pomocy dotarłam do salonu gdzie siedzieli już Louis, Niall, Zayn, Liam, Louise, ciocia i chyba Paul.
N: Michi!- blondyn zerwał się na równe nogi i do mnie podbiegł. Mocno mnie przytulił, czego niestety nie byłam w stanie odwzajemnić. Chłopcy po kolei podążyli śladami Irlandczyka i wrócili na swoje miejsca. Zaraz po nich podszedł do mnie ich menadżer.
P: Jestem Paul. Menadżer One Direction.
J: Michelle. Zwykła dziewczyna.- chłopcy się zaśmiali, ale mnie wcale nie było do śmiechu. Facet się speszył, a ja nadal stałam jak posąg. Kiedy mężczyzna się odsunął podeszła do mnie ciocia.
C: Witaj Michelle... Dawno się nie widziałyśmy.
J: Dzień dobry ciociu.- było mi strasznie niezręcznie. Nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Ciocia zadecydowała za mnie i po prostu mnie przytuliła. Po krótkiej chwili odwzajemniłam gest, ale trochę mi ulżyło kiedy ciocia się odsunęła i usiadła na swoim wcześniejszym miejscu.
Razem z loczkiem usiedliśmy na fotelu i spojrzeliśmy wyczekująco na Paula.
P: Na samym początku, chciałbym cię przeprosić za to, że musisz tu teraz siedzieć. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Jednak przechodząc do rzeczy. Spotkaliśmy się tutaj, żeby omówić kilka spraw. Przede wszystkim musimy chronić reputację chłopców, co wymaga poświęceń od każdego z nas. Zebrałem wszystkie artykuły, dotyczące spraw związanych z Michelle.- po tych słowach facet wskazał na gruby segregator.- Omówimy te najważniejsze i ustalimy co z tym wszystkim zrobić. Może zacznijmy od twojej osoby Michelle. Powiedz coś o sobie.
J: Po co?
P: Chcę zobaczyć czy jesteś podobna do dziewczyny, o której tyle piszą w gazetach.
J: Słucham?
H: Mich. Po prostu powiedz mu o sobie.- powiedział zażenowany, co dało mi wiele do zrozumienia. Te przeprosiny nie były szczere.
J: Nazywam się Michelle Carter. Jestem córką brata pani Styles. Mam brata, Martina. Mieszkam z nim w Londynie. Tata nie żyje, matka siedzi w więzieniu i będzie tam do końca życia. Za miesiąc kończę osiemnaście lat. Zespół poznałam niedawno i bardzo polubiłam każdego członka. Gram w szkolnej drużynie siatkówki i jestem kapitanem drużyny. Dorabiam jako fotograf w magazynach takich jak Vogue. Jakiś czas temu zostałam pobita przez byłego chłopaka, a kilka tygodni temu prawie zostałam zgwałcona. Coś jeszcze?
P: N-nie. Chyba nie. Dziękuję. Dobrze... Teraz mam pytanie co do twoich rodziców. Co się stało z rodzicami?
J: Matka zabiła ojca. Nie chcę rozmawiać na ten temat.
P: Jakim cudem uniknęłaś domu dziecka?
J: Brat jest pełnoletni.
P: A inna rodzina?
J: A który artykuł teraz omawiamy? Bo nie kojarzę żadnego, który by mówił o moich sprawach rodzinnych.
P: Po kim ty masz taki charakter?!
J: Nie pańska sprawa. Nie zna mnie pan. Niech mnie pan z łaski swojej nie ocenia. Możemy przejść do rzeczy?
P: Kim jest to dziecko?- spytał pokazując na zdjęcie w gazecie.
J: To Lucy Jordan. Siostra mojego chłopaka. Jest chora, ale już jest z nią lepiej. Dziękuję, że się pan martwi.- powiedziałam sarkastycznie.
P: Ile ma lat?
J: Nie pana interes. Następna sprawa.
P: Sprawa z gwałtem. Co wtedy robiłaś?
J: Bałam się.
P: Nie o to pytam.
J: Widocznie wyraża się pan niejasno.
P: Czemu wtedy byłaś w tym klubie?
J: Byłam na koncercie. To chyba dozwolone? Proszę mnie uświadomić jeśli się mylę.
P: Byłaś wtedy pijana?
J: Nie. Następna sprawa.
P: Ktoś z mediów wie, że ty i Harry to rodzina?
J: Nie rozmawiam z ludźmi z mediów. Następna sprawa.
P: Masz chłopaka?
J: Tak. Mówiłam już.
P: Musisz z nim zerwać.
J: Że co proszę?!- wydarłam się na całe pomieszczenie i wszyscy na mnie spojrzeli.- Nie będzie mi pan mówił co mam robić!
P: Zamknij się!- facet zerwał się na równe nogi i naprawdę mnie tym przestraszył.- Zerwiesz z nim, a reporterom będziesz mówiła, że jesteś z Harrym.
J: No chyba żart!- tym razem to ja wstałam.- Myśli pan, że wrócę do domu, pójdę do mojego chłopaka i powiem 'musimy zerwać, bo mam chodzić z własnym kuzynem'?! Jest pan chory na głowę!
P: Zamknij się!
H: Przestań na nią wrzeszczeć do jasnej cholery!
P: Nie wtrącaj się!
H: Będę się wtrącał! To tyczy też mnie! Każesz nam ze sobą chodzić. Dobrze wiesz, co się z tym wiąże. Ona nie wie.
J: A powie mi ktoś z czym to się wiąże?
Lo: Wiesz Michi, świat zazwyczaj dowiaduje się, że sławni ludzie kogoś mają z mediów. A media najpierw musza to zobaczyć. Czyli będziecie się musieli zachowywać jak prawdziwa para. Wiesz, trzymanie za rączkę, przytulanie w miejscach publicznych i także całowanie.
J: Mam się z nim całować?!- spytałam pokazując palcem na loczka.
P: Tak.- zaczęłam się śmiać.
H: Śmiejesz się czy płaczesz?
J: Bawi mnie to. Naprawdę mnie to bawi. Pan naprawdę myślał, że powie mi pan 'całuj się ze swoim kuzynem, żeby wszyscy myśleli, że z nim jesteś', a ja się tak po prostu na to zgodzę? Dobry żart. Kamery już mogą wyjść z ukrycia. Nie udało wam się mnie wrobić. Jaka szkoda. Mogę już jechać do domu?
P: To nie jest żadna zasrana ukryta kamera dziewczyno! Ja mówię poważnie!
J: Nie drzyj się na mnie! Rozumiesz?!- stanęłam z nim twarzą w twarz i głęboko spojrzałam mu w oczy.- Nigdy nie oczekiwałam specjalnego traktowania, ale do jasnej cholery! Czy zgodziłby się pan na cokolwiek gdyby ktoś się na pana darł?! Może mnie pan jeszcze uderzy?! Ja już się uodporniłam na ból... Jak pan ochłonie, to dopiero wtedy pogadamy.- po tych słowach ruszyłam w kierunku tarasu. Wiedziałam, że Hazz będzie chciał za mną iść.
J: Zostań.- powiedziałam nawet się nie odwracając, ale wiedziałam, że się zatrzymał. Otworzyłam drzwi na taras i wyszłam z domu. Usiadłam na bujanej ławce i zamknęłam oczy. Starałam się uspokoić głęboko oddychając co mało mi pomagało. Poczułam, że ktoś obok mnie usiadł, więc gwałtownie otworzyłam oczy i spojrzałam w kierunku mojego towarzysza. Był to Zayn.
J: Jeśli nie masz fajki, a chcesz mnie uspokajać to lepiej stąd idź.- chłopak tylko wyciągnął paczkę papierosów i wyciągnął ją w moją stronę. Sięgnęłam jednego i przyłożyłam do ust. Spojrzałam na chłopaka, który już trzymał zapalniczkę tuż przy papierosie. Szybko podpaliłam i oddałam sprzęt mocno się zaciągając. Poczułam jak dym rozchodzi się po moich drogach oddechowych by zaraz po tym zostać wypuszczonym.
J: Co on sobie w ogóle wyobraża? Dla was też taki jest?
Z: Niestety tak.- powiedział zaciągając się swoim papierosem.
J: I co ja mam powiedzieć Joshowi?
Z: Prawdę. Jeśli naprawdę kocha, zrozumie.
J: Skąd wiesz?
Z: Bo sam mam podobną sytuację...
J: Co to za szczęściara?
Z: Raczej szczęściarz...
J: Sorki, nie wiedziałam. Znam go chociaż?
Z: Znasz go lepiej ode mnie...- powiedział patrząc mi prosto w oczy.
J: H-harry? Jesteście razem?
Z: Harry. Ale nie. Nie jesteśmy razem. Nigdy mu nie powiedziałem, o tym, co czuję... Boję się, że mnie odtrąci.
J: Jejku... Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Powinieneś z nim porozmawiać. Harry jest rozsądnym chłopakiem. Znam go na wylot i wiem, że na pewno cię zrozumie.- położyłam mu rękę na kolanie i lekko je ścisnęłam.- Teraz będę się czuła podwójnie, źle z tym, że będę go musiała całować. A nawet potrójnie.
Z: Chciałbym być na twoim miejscu.
J: Chciałbyś całować się z, no nie wiem, z Niallerem, który byłby twoim kuzynem, będąc jednocześnie z Harrym i wiedząc o tym, że Niall podoba się Louisowi albo Liamowi?
Z: No nie.
J: No właśnie.- zaśmialiśmy się krótko oboje i powoli kończąc swoje papierosy oparliśmy się o siebie.
J: Ale zobacz. Z twojego punktu widzenia są plusy jakieś przynajmniej.
Z: Jakie?
J: Masz pewność, że ja się w Harrym nie zakocham.- znowu się zaśmialiśmy i zgasiliśmy pety na chodniku.
J: Jak myślisz. Ochłonął już?
Z: Nie mam zielonego pojęcia. Możemy sprawdzić.
Wstaliśmy, weszliśmy do domu i już w lepszych humorach wkroczyliśmy do salonu.
P: Przepraszam.
J: Daj spokój. Następna sprawa.
P: Zgadzasz się?
J: Następna sprawa. Później do tego wrócimy.
P: Dużo mediów twierdzi, że Lucy, jest twoją córką.
J: Fajnie wiedzieć. Ciekawe po kim ma kręcone włosy i zielone oczy.- w tym momencie spojrzałam na mojego kuzyna i wszystko stało się jasne.- Nieeee... To już będzie przesada.
P: Ale to jest jedyne rozwiązanie.
J: Nie. To nie jest jedyne rozwiązanie. Było by jedyne, gdyby miało uratować cały świat. Mogę udawać dziewczynę kuzyna, ale nie będę się podawała za matkę siostry mojego prawdziwego chłopaka. Co zrobię po pewnym czasie? Jak nasz 'związek' będzie można zakończyć, może jeszcze każecie mi chodzić po sądach i udawać, że kłócę się z nim o alimenty? Zrobicie z niego potwora. Zniszczycie mu tym reputacje. Nie. Na to nigdy się nie zgodzę.
H: Ja też nie będę udawał czyjegoś ojca. Mamy dopiero po osiemnaście lat. Lucy niedługo będzie miała dwa lata dobrze mówię?- kiwnęłam twierdząco głową, a Harry kontynuował.- Właśnie. A to by znaczyło, że zostaliśmy rodzicami w wieku szesnastu lat. Na kogo my wyjdziemy? Poza tym. Paul. Jak ty byś się czuł, gdybym przyszedł do ciebie i powiedział, że od dzisiaj to ja jestem ojcem twojego dziecka?
P: Okej. To odpuszczamy.
J: Jeszcze jakieś dziwne pomysły w zanadrzu?
P: Nie. Ale mam prośbę.
J: Jaką?
P: Jutro media już na pewno będą wiedzieć, że tu jesteś.
J: Mam się z nim pokazać?- spojrzałam na kuzyna, który czoło opierał o dłoń.
P: Tak. Najlepiej by było, gdybyście zachowywali się swobodnie. Pójdziecie na jakiś spacer, połazicie po sklepach czy coś takiego. Będziecie obserwowani przez naszych ludzi. W uszach będziecie mieć małe słuchawki, niewidoczne spod rozpuszczonych włosów, przez które wasi 'opiekunowie', tak ich nazwijmy, będą wam mówić, co macie zrobić, gdzie pójść i takie tam.
J: Dobra. Ale najpierw muszę zadzwonić do chłopaka.
P: Okej. Mam jeszcze jedno pytanie. Znacie jakąś stylistkę i makijażystkę? Bo nasz pracownica odpadła z powodu ciąży i nie mamy nikogo na zastępstwo.
J: Znam taką jedną.- spojrzałam znacząco na Louise, która była teraz bardzo zdezorientowana. Wszyscy podążyli moim śladem i dziewczyna zrobiła się czerwona.
P: Umiesz umalować tak, żeby nie było tego widać?
J: A czy wyglądam na umalowaną?
P: Nie.
J: No właśnie. A bez makijażu z domu nie wychodzę bo wyglądam jak potwór.
Z: Bez przesady.
J: Nie przesadza.- wszyscy się zaśmialiśmy, a ja wróciłam na taras. Czekała mnie teraz poważna i trudna rozmowa.


_______________________________________________________
I kolejny rozdział gotowy. Ocenę pozostawię Wam ;)

Pozdrawiam
Ola :)

Rozdział 14- Nie oczekuję przebaczenia... Mam tylko nadzieję, że zrozumiesz...

*Harry*

'Właśnie dojechaliśmy. Teraz czeka mnie najgorsze...'- takiego sms-a wysłałem Michi, kiedy Louis podjechał pod mój dom.

Lou: Na pewno chcesz to zrobić?- spytał z troską.
J: Nie wiem Loueh... Ale wiem, że nie mogę ciągle komuś siedzieć na głowie i się ukrywać...
Lou: Przecież wiesz, że dla mnie to nie stanowi problemu.
J: Zobaczymy co powie mama...- po tych słowach wysiadłem z samochodu i ruszyłem w kierunku domu. Stanąłem przed drzwiami, wziąłem głęboki oddech i nacisnąłem dzwonek. Po kilku sekundach usłyszałem szuranie kapciami i już po chwili stałem twarzą w twarz z moją matką. Wyglądała... tragicznie. Włosy brudne i potargane, oczy podkrążone, a twarz cała blada. Kiedy mnie zobaczyła, do jej oczu napłynęły łzy. Zdziwiło mnie to.
Mama: Przepraszam synku...- po tych słowach ją przytuliłem, a ona się rozpłakała.
J: Nie rób tak więcej...
M: Obiecuję... Tylko błagam... Nie uciekaj już nigdy...
J: Mamo... To twoja ostatnia szansa... Nie zmarnuj jej, błagam...- powiedziałem, po czym delikatnie ją od siebie odsunąłem. Płakała. Wiedziałem, że żałuje tego co zrobiła. Nie byłem jednak pewny, czy będzie w stanie wszystko naprawić. Odwróciłem się w stronę Lou. Nie miał zadowolonej miny. Nie musiałem pytać, żeby wiedzieć, o co mu chodzi. Bał się, że moja matka nie wykorzysta tej szansy i ja znowu będę cierpiał.
J: Zaraz przyjdę... Wezmę walizki od Louisa.- mama skinęła głową i weszła w głąb mieszkania. Dopiero kiedy zamknąłem drzwi, Lou wysiadł z auta. Oparł się o samochód i nie patrząc na mnie czekał aż do niego podejdę.
Lou: Harry...- nie dałem mu do kończyć.
J: Obyś nie miał racji Loueh... Obyś nie miał racji...


*Michelle*

Siedziałam z Martinem w jego pokoju i przeglądaliśmy perkusje w internecie. Nasza niedawno się popsuła, a chcieliśmy trochę ponagrywać.  W pewnym momencie poczułam, że mój telefon dzwoni. Bez patrzenia na ekran odebrałam, nadal przyglądając się instrumentom.
J: Halo...- powiedziałam zamyślona.
H: Hej, nie przeszkadzam?
J: Co? Nie, nie! Sorki. Przeglądamy perkusje.
H: Aha.
J: Jak mama?- spytałam skupiając się na rozmowie.
H: No, powiedzmy, że dobrze.
J: Mieszkasz u siebie?
H: Tak.
J: No i jak?
H: W takim stanie jeszcze jej nie widziałem. Żałuje tego co zrobiła i tego co mówiła, o tobie i Martinie.
Ciocia: Harry z kim rozmawiasz?- zawsze baliśmy się tego pytania. Serce na chwilę mi stanęło, żeby zaraz móc bić z zawrotną prędkością.
H: Z Michelle.- powiedział odważnie, co mnie zdziwiło.
C: Mogę?
H: Michi, mama się pyta czy może z tobą porozmawiać.- stanęłam jak wryta, zastanawiając się o czym do cholery ta kobieta chce ze mną rozmawiać.
H: Michi... Jesteś tam?
J: T-tak, przepraszam.
H: Dać ci ją?
J: Tak.
C: Witaj Michelle- usłyszałam po chwili w słuchawce. Do oczu zebrały mi się łzy. Nigdy nie mówiła do mnie po imieniu.
J: Dzień dobry ciociu.- powiedziałam drżącym głosem, a Martin spojrzał na mnie zdezorientowany.
C: Pewnie się dziwisz, czemu z tobą rozmawiam...
J: Nie powiem, że nie... O co chodzi?- poszłam do swojego pokoju, bo krępowało mnie spojrzenie Martina.
C: Chcę cię przerosić.
J: Rozumiem... Chociaż nie.. Nie rozumiem... Dlaczego teraz? Dlaczego dopiero teraz?
C: Dopiero teraz zrozumiałam, jak okropnie się zachowywałam... Wiem, że zwykłe przepraszam nic tu nie da... Nie wiem czy istnieje w ogóle sposób na wynagrodzenie wam straconego przeze mnie czasu... Zachowywałam się jak idiotka obwiniając was za to, że jesteście jej dziećmi... Jest mi strasznie głupio i okropnie przykro, że nie zrozumiałam tego wcześniej... Gdyby tak było, zapewne siedzielibyśmy teraz razem... Zachowałam się niedojrzale nie chcąc cię przyjąć od mój dach... Nie oczekuję przebaczenia... Mam tylko nadzieję, że zrozumiesz...- ostatnie zdanie powiedziała pociągając nosem.
J: Rozumiem...- powiedziałam i przetarłam dłonią mokre od łez policzki.- Ale błagam ciociu... Nie spieprz tego, bo wiem, że to już cioci ostatnia szansa.
C: Wiem, kochanie, wiem...- pociągnęła nosem.
J: Co ciocia teraz zamierza?
C: Pomyślałam, że może byście przyjechali do nas na moje urodziny... Będą chłopcy i rodzina... Przyjedziecie? Powinniście kogoś poznać...
J: Kiedy?
C: Za dwa tygodnie. W sobotę tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego.
J: Harry wie?
C: Nie... Chciałam mu zrobić niespodziankę...
J: Rozumiem, że mam mu nie mówić?
C: Dziękuję... Później się z tobą skontaktuję w sprawie szczegółów...
J: Dobrze ciociu...
C: Pozdrów Martina. Jeszcze raz przepraszam... Trzymajcie się...
J: Ty również ciociu...- rozłączyłam się i odłożyłam telefon na pościel.
Targało mną wiele sprzecznych emocji. Siedząc na łóżku wpatrywałam się w okno. Podeszłam do biurka i z szuflady wyciągnęłam papierosa. Wyszłam na balkon i mocno się zaciągając podpaliłam peta. Nikt oprócz Martina nie wie, że popalam. Zamknęłam oczy i oparłam się o barierkę powoli wypuszczając dym z płuc. Po moich policzkach spływały kolejne łzy. Poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Otwierając oczy odwróciłam głowę. Mój brat stał oparty o futrynę i przyglądał mi się badawczo. Zaciągnęłam się jeszcze raz i przetrzymałam dym dłużej.
J: Masz pozdrowienia od cioci.- powiedziałam wypuszczając dym.-Zaprosiła nas na swoje urodziny... Powiedziała, że powinniśmy kogoś poznać.
Ma: Zrozumiała?- pokiwałam głową znowu się zaciągając.
J: Przeprosiła... Płakała... Czy to oznacza, że naprawdę żałuje?
Ma: Nie mam pojęcia...

*Anna*

Leżałam na łóżku w swoim domu patrząc jak mój brat się bawi.
Charles: Anna...
J: Tak skarbie?- uśmiechnęłam się widząc jego zatroskaną buźkę.
Chrl: Kiedy Michelle do nas przyjdzie?
J: Nie wiem kochanie. Tęsknisz za nią?- mały pokiwał głową. Rozłożyłam ręce i pokazałam mu gestem, żeby do mnie podszedł. Wdrapał się na łóżko i mocno się do mnie przytulił.
Chrl: Pojedziemy do niej?
J: Chcesz jej zrobić niespodziankę?
Chrl: Tak!- powiedział uradowany.
J: No to chodź. Pójdziemy się umyć, ubrać i możemy jechać.
Malec z piskiem wybiegł z pokoju zanim zdążyłam usiąść. Zaczęłam się śmiać i ruszyłam zaraz za nim. Rodzice wczoraj wyjechali do Paryża na rocznicę ślubu. Będą tam tydzień, więc opieka nad Charlesem przypadła mnie. W sumie to się cieszę, bo rzadko mam czas aby się z nim pobawić. Mały siedział już w łazience. Mył ząbki. Policzki mnie już bolały od uśmiechania się. Odkręciłam ciepłą wodę i zaczęłam ją nalewać do wanny. Moich uszu doszedł dźwięk dzwonka do drzwi. Zostawiłam brata na chwilę samego i poszłam szybko otworzyć. Przed drzwiami stał Josh. Był jakiś przygaszony. Chyba niedawno płakał. Od razu go do siebie przytuliłam i weszliśmy do środka.
J: Chodź do łazienki, muszę wykąpać Charlesa.- chłopak pokiwał głową i ruszył za mną. Braciszek zdejmował właśnie koszulkę od piżamy. Josh kiedy go zobaczył, trochę się rozchmurzył, a zaraz po tym po jego oczach popłynęły łzy. Kiedy Charles był już w wannie Josh usiadł na podłodze i skulił się jak małe dziecko.
J: Josh.. Co się stało?
Jo: Lucy jest chora...- powiedział i na dobre się rozpłakał. Mnie totalnie zatkało. Jak to możliwe, że ta mała siostrzyczka mojego przyjaciela jest chora.
J: Co jej jest?
Jo: Jeszcze nie wiadomo. Ale od trzech dni ma wysoką gorączkę i powiększone węzły chłonne...- pociągnął nosem.- Podejrzewają różyczkę... Wiesz jakie to może mieć skutki?- przetarł mokre policzki.
J: Jo... Wszystko będzie dobrze... Zobaczysz... To silna dziewczynka... Nie pamiętasz jak sobie poradziła kiedy się urodziła umierająca?
Jo: Pamiętam... Ale boję się o nią... Po prostu się boję...
J: Rozumiem cię doskonale... Też bym się bała...
Jo: Co dzisiaj robicie?- spytał po kilku minutach ciszy.
J: Jak się umyję i ubierzemy to mamy zamiar zrobić niespodziankę Michi. Dawno nie widziała swojego męża.- uśmiechnęłam się delikatnie, a chłopak odwzajemnił gest.
Jo: Będę zazdrosny...-powiedział z obrażoną miną, ale zaraz po tym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
Josh zaoferował, że ubierze Charles'a więc poszłam się umyć. Od czasu do czasu słyszałam jak chłopcy się śmieją. Kiedy wyszłam z łazienki ledwo uniknęłam zderzenia z pędzącym bratem i goniącym go Joshem. Momentalnie na mojej twarzy zawitał szeroki uśmiech. Poszłam do siebie i szybko się ubrałam i wysuszyłam włosy. Kiedy już byłam gotowa zgarnęłam chłopaków i spacerkiem udaliśmy się do domu mojej przyjaciółki.
J: Tylko mocno trzymaj.- szepnęłam do brata, naciskając dzwonek do drzwi i momentalnie chowając się przed właścicielką domu. Już po kilkunastu sekundach drzwi otworzyła Michelle.


*Michelle*

Moim oczom ukazał się wielki bukiet stokrotek w miejscu twarzy małego chłopca. Zachichotałam, a zza kwiatków wyłoniła się buzia Charles'a. Uśmiechał się od ucha do ucha ukazując wszystkie swoje ząbki.
J: Mój mały mąż!- krzyknęłam roześmiana i wzięłam malucha na ręce. Kiedy mocno go przytulałam zobaczyłam wyłaniających się zza samochodu Annę i Josha.
J: Niespodzianka!- krzyknęli jednocześnie, a ja uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Kiwnięciem głowy pokazałam im, żeby weszli do środka. Weszliśmy do salonu, gdzie siedział Martin. Kiedy zobaczył kogo trzymam od razu do nas podbiegł.
Ma: Kogo ja widzę! Mój najukochańszy szwagier! Choć do mnie.- co jak co, ale widać po nim, że kocha dzieci. Brat wziął malca na ręce, a Charles podał mi kwiatki.
Chrl: To dla ciebie, Michi.- wyszczerzył się słodko.
J: Dziękuję kochanie. Od razu wstawię do wazonu.- pocałowałam chłopca w czoło i ruszyłam do kuchni. Josh poszedł ze mną. Kiedy szukałam wazonu, kątem oka widziałam, że coś jest nie tak. Nalałam wody do kubka i wsadziłam w niego kwiatki.
J: Jo, skarbie, co się dzieje?
Jo: Lucy jest w szpitalu...- spuścił głowę, a mnie się zrobiło słabo.
J: C-co?
Jo: Od trzech dni miała wysoką gorączkę, podejrzewają różyczkę... Całą noc siedziałem przy niej w szpitalu, bo mama miała nocną zmianę... Teraz siedzi tam z Brett'em... Martwię się o nią...- po jego policzku spłynęła łza. Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. Samej chciało mi się płakać, ale gdybym okazała swój niepokój chłopak martwiłby się trzy razy mocniej. Wiem jakie ta choroba może mieć skutki.
J: Wszystko będzie dobrze...- powiedziałam głaszcząc go po plecach.- Jest silna. Skoro udało jej się przeżyć do tej pory, to da radę...
Jo: Michi... Pojechałabyś ze mną do niej?
J: Teraz?
Jo: Wieczorem... Będę musiał z nią zostać na noc...
J: Oczywiście, że pojadę. Traktuję ją jak rodzinę...


Jak postanowili, tak zrobili. Wieczorem, gdy Anna wróciła z Charles'em do siebie, Michelle i Josh spakowali kilka najpotrzebniejszych rzeczy i pojechali do szpitala. Na widok Lucy, podłączonej do tych wszystkich kabelków, Michi napłynęły łzy do oczu. Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo jest jej żal tej małej dziewczynki. Nie chciała, żeby Josh zobaczył, jak ona się martwi. Wiedziała, że to by tylko jeszcze bardziej zaniepokoiło Josha. Podeszli oboje do dziewczynki i Michelle pogłaskała Lucy po policzku. Był gorący. Mała poruszyła się nie spokojnie, a dziewczyna cofnęła rękę.
-Czym ona zasłużyła na takie nieszczęścia?-spytał chłopak, lecz nie uzyskał odpowiedzi. 
Dwoje młodych ludzi spędziło całą noc w szpitalnej sali, czuwając nad dziewczynką. Ani jedno, ani drugie nie zmrużyło oka choćby na pięć minut. O ósmej rano miała ich zmienić mama Josha. Kiedy przyszła, bez słowa podeszła do córki i usiadła na stołeczku. Po Josha i Michelle przyjechał Martin i zabrał ich z powrotem do domu. Kiedy przyjechali od razu poszli się wykąpać i położyć spać. Ta noc była jedną z najcięższych. Następny tydzień wyglądał tak samo jak ten dzień. Michi i Jo na nocną zmianę, pani Jordan przychodziła przed swoją pracą, a Brett obejmował zmianę od południa do wieczora. Stan Lucy poprawiał się z dnia na dzień, aż w końcu można ją było wypisać ze szpitala. Mama dziewczynki musiała jednak wziąć urlop, bo mała potrzebowała stałej opieki. 
Wielkimi krokami nadchodził rok szkolny, który dla Michelle był najważniejszym rokiem nauki w całym życiu. Od tego zależało czy dostanie się do wymarzonej uczelni. Żeby dostać się do Royal Academy of Music musiała mieć świadectwo z wyróżnieniem i naprawdę wysoką średnią.
Tymczasem, krok w krok chodzili za nią fotoreporterzy. Do mediów wyciekły nawet zdjęcia ze szpitala. Tytuły artykułów brzmiały następująco:
'Czy tajemnicza dama od Styles'a ma dziecko?'
'Kim naprawdę jest Michelle Carter?' 
'Czy Michelle Carter zdradza Harry'ego Styles'a?'
'Kim jest młodzieniec, który cały czas towarzyszy pannie Carter?' 
W gazetach pełno zdjęć, pełno plotek, pełno sprzecznych ze sobą informacji. 


*Michelle*


Chwyciłam dzwoniący telefon. Miałam odruchowo odrzucić połączenie, ale zobaczyłam na wyświetlaczu 'Harry' więc odebrałam.
J: Halo?
H: Michi, musisz do mnie przyjechać.- powiedział podenerwowany a ja spanikowałam. Przecież za tydzień tak czy siak do niego przyjeżdżam na urodziny jego matki.
J: Po co? Co się stało?
H: Mój menadżer tak powiedział.- powiedział przygaszony, a ja zaczęłam się domyślać, o co chodzi.
J: Kiedy miałabym tam być i gdzie dokładnie?
H: Najlepiej jutro w moim domu.
J: Cholera... Nie da się tego przełożyć?
H: Raczej nie. Dlaczego?
J: Bo jutro miałam się opiekować Lucy. Już zapewne wiesz, że jest chora.
H: Tak, wiem. Między innymi o tym chce rozmawiać Paul.
J: Co mu nie pasuje z Lucy?
H: On ci to wytłumaczy, bo ja nie potrafię. Po prostu przyjedź. Proszę.
J: Dobrze Harry. Na jak długo mam przyjechać?
H: Nie wiem. Ale weź ze sobą jakieś ciuchy na wszelki wypadek.
J: Dobrze. Ale dłużej niż trzy dni nie mogę zostać.
H: Dobrze. Przekażę. Do zobaczenia i przepraszam za zamieszanie.
J: Nie twoja wina... Do jutra...
To była chyba nasza najtrudniejsza rozmowa jaką pamiętam. Żadna potajemna rozmowa, kiedy ukrywaliśmy się przed ciocią nie była tak ciężka. Do mojego pokoju wszedł Josh. Musiałam mieć tragiczną minę, bo kiedy na mnie spojrzał, wyglądał jakby ducha zobaczył.
Jo: Co się stało?- spytał powoli do mnie podchodząc.
J: Menadżer Harry'ego każe mi przyjechać do Hazzy.
Jo: Po co?
J: Chce ze mną porozmawiać o tym, o czym piszą w gazetach. Między innymi o Lucy.
Jo: Co im do tego?
J: Nie wiem Jo... Nie wiem...
Jo: Kiedy masz jechać?
J: Jutro mam tam być. Nie będę się mogła zająć Lucy. Dasz radę sam?
Jo: Tak...- powiedział spuszczając głowę.
J: Josh... Przepraszam...- chwyciłam go za dłonie i lekko je ścisnęłam. Oparłam swoje czoło o jego i przymknęłam oczy. Czułam się winna temu wszystkiemu. Do oczu naszły mi łzy. Miałam tego dosyć. Niech ze mną dzieje się źle, ale niech to się nie odbija na moich bliskich. To jedyne czego chcę.
J: Przepraszam...
Jo: Nie przepraszaj. To nie twoja wina.- wiedział, że będę chciała zaprzeczyć więc szubko mnie pocałował. Pstryknął mnie w nos i delikatnie się uśmiechnął. Spojrzałam na drzwi, w których stanęła Anna. Patrzyła na mnie pytająco. Bez słowa schyliłam się i spod łóżka wyciągnęłam torbę podróżną. Położyłam ją na biurku i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej trzy bluzki, dwie pary krótkich spodni i jedną długich, sweter, bieliznę i piżamę. Wszystko schowałam do torby i chciałam wyjść z pokoju. Zatrzymała mnie Anna.
J: Wyjeżdżam. Jadę do Harry'ego. Nie wiem ile mnie nie będzie. Pilnuj Martina. Wyjeżdżam w nocy. A teraz puść mnie, bo idę po buty.- byłam oschła, ponieważ tylko takim sposobem mogłam uniknąć zbędnych pytań.- I ja też nie wiem o co chodzi.- dziewczyna puściła moją rękę i spojrzała na Josha. Zeszłam na dół po buty. Wyjrzałam przez okienko w drzwiach wyjściowych i widok, który miałam teraz przed oczami mnie nie zdziwił. Paparazzi czekający na to, aż ktoś pojawi się w oknie lub wyjdzie z domu. Gdyby nie ci ludzie poszłabym na spacer. Zamiast tego zgarnęłam kilka par butów i wróciłam do pokoju. Już na korytarzu słyszałam wzburzone głosy moich przyjaciół. Przystanęłam przed drzwiami i próbowałam zrozumieć o co im chodzi.
A: Nie możesz jej tak puścić!
Jo: Mam jakieś inne wyjście?! Anna do jasnej cholery!
A: Czyli co? Jakby powiedziała, że jedzie i nigdy nie wróci też byś ją tak puścił?! Co z ciebie za chłopak?!
Jo: Tak! Puścił bym ją! Żebyś wiedziała, że bym ją puścił! Jeśli miała by się tu ze mną męczyć, to wolałbym jej już nigdy nie zobaczyć i mieć pewność, że będzie szczęśliwa!
A: Ty jesteś jakiś chory psychicznie!
Jo: Może i jestem chory! Ale zrobiłbym to z miłości! Trzymałabyś przy sobie Martina wiedząc, że nie jest szczęśliwy?! Jeśli tak to jesteś strasznie samolubna!
A: Jak możesz?! Ty gnoju!
J: Przestańcie do jasnej cholery!- wydarłam się wchodząc do pokoju. Oboje spojrzeli na mnie wystraszeni i wściekli jednocześnie. Podeszłam do torby, włożyłam do niej buty i zapinając ostatni suwak ruszyłam do wyjścia. Nie wiedzieli co zrobić. Ja już wiedziałam. Weszłam na chwilę do kuchni i z blatu zgarnęłam pieniądze, dokumenty oraz kluczyki do auta. Przechodząc przez przedpokój założyłam okulary przeciwsłoneczne, które leżały na szafce i wyszłam. Po prostu wyszłam. Skierowałam się do garażu, który otworzyłam za pomocą kluczyka i wsiadając do auta, zaczęła otwierać się brama. Kiedy wyjechałam z garażu, drzwi od niego automatycznie się zamknęły. Już w trakcie przejeżdżania przez bramę zaczęłam ją zamykać. Paparazzi robili mi zdjęcia, a ja ze spokojem opuściłam moją posiadłość. Kiedy stałam na czerwonym świetle wyjęłam telefon z kieszeni, wybrałam numer Louisa i uruchomiłam głośnik. Już po drugim sygnale usłyszałam głos przyjaciela.
Lou: Michi. Stało się coś?
J: Mogę u ciebie dzisiaj przenocować?
Lou: Co?
J: Dobra, zadzwonię do kogoś innego.
Lou: Nie! Czekaj. Jasne, że możesz. Zaskoczyłaś mnie po prostu. O której będziesz?
J: Za 3-4 godziny. Dopiero wyjechałam z domu.
Lou: Co się stało?
J: Opowiem ci jak przyjadę, okej?
Lou: Okej...
J: Prześlij mi swój dokładny adres.
Lou: Zaraz ci prześlę.
J: Dzięki. Do zobaczenia.
Lou: Michi. Jedź ostrożnie, proszę.
J: Jak zawsze Lou. Pa.
Rozłączyłam się i zatrzymałam się na kolejnym czerwonym świetle. Byłam teraz przy parku. Zobaczyłam Louise. Płakała. Otworzyłam okno od strony pasażera i spojrzałam na nią niepewnie.
J: Lou! Wsiadaj!
Lo: Michi? Zabierz mnie stąd.- powiedziała błagalnie wsiadając do auta.
J: Cztery godziny drogi mogą być?
Lo: C-co?
J: Chyba, że wolisz wrócić do domu, z którego przed chwilą uciekłaś?
Lo: Skąd wiesz, że uciekłam?
J: Ja nie chodzę na spacery cała zapłakana z wielką torbą podróżną. Co się stało?
Lo: Ja... Ja już po prostu nie dają rady.- dziewczyna rozpłakała się na dobre, a ja nie wiedziałam o co chodzi.

*Louise*

Michelle spadła mi z nieba. Nie wiem gdzie bym się podziała gdyby nie ona. Uciekłam. Dlaczego? Bo już nie wytrzymywałam tego co się dzieje w domu.
Mi: Mów... Ulży ci, a ja będę wiedziała jak pomóc.- powiedziała dosyć oschle. Jak nie ona. No pięknie. Nie dość, że mnie ratuje, to ma jeszcze swoje problemy na głowie.
J: Gdzie jedziemy?
Mi: Nie zmieniaj tematu.- uparta jak zawsze.
J: Moi... Moi rodzice... Oni znowu się pokłócili... Nathan z naszym kuzynem musieli ich rozdzielać... Rozumiesz to? Szarpali się...
Mi: Dlaczego?
J: Przeze mnie..
Mi: Czemu tak uważasz?
J: Bo tak jest Michi. Znowu poszło o to, co chcę robić w życiu. Mama popiera mnie, ale ojciec chce, żebym kontynuowała rodzinną tradycję i została prawnikiem tak jak on. Ale mnie to do jasnej cholery nie kręci. Chcę zostać stylistką albo makijażystką. Mama nawet znalazła dla mnie świetną szkołę w Nowym Jorku. Tata oczywiście, się nie zgadza. Dlaczego on nie rozumie, że ja nie chcę zostać tym pieprzonym prawnikiem?! Ani ja ani Nathan nie chcemy się tym zajmować. Jego kręcą przedmioty ścisłe, które nijak się mają do prawa! Jeszcze do tego wszystkiego ojciec co raz częściej pije. Przychodzi z pracy i czuć od niego alkohol, a czasami nawet damskie perfumy. Mama się boi, że on ją zdradza. Dzisiaj już w mamie coś pękło i powiedziała ojcu, co o nim myśli. Ten się wkurzył i zaczął szaleć. Mama strzeliła mu w twarz, a ten drań skoczył do niej z łapami. Całe szczęście, że kuzyn trenuje sztuki walki, bo ja z Nathanem nie dali byśmy rady ich rozdzielić... Może i okazałam teraz słabość, ale ja już naprawdę nie dałabym rady mieszkać w tym domu.- w tym momencie dostałam wiadomość od Nathana.
J: Nate i mama zabrali rzeczy i pojechali do ciotki.
Mi: Przepraszam, ale jeśli oczekujesz, że powiem, że będzie dobrze to tego nie powiem. Nie jestem odpowiednią osobą.
J: Nie musisz mnie za to przepraszać. Widzę, że ciebie też coś męczy.
Mi: Jedziemy teraz do mojego przyjaciela. Nie będziemy jechać autostradą więc trochę nam ta podróż zajmie. U niego zostaję na noc, a później muszę się spotkać z jego menadżerem i Harrym.
J: Ze Styles'em?
Mi: Tak. Będziesz miała okazję poznać moją kuzynkę. Jego siostrę. Jest sympatyczna. Poznamy też rodziny chłopaków. Poznam ich o ile będę miała na to czas. Ale nie martw się. Ja się zajmę sobą, a tobą się zaopiekują.- uśmiechnęła się delikatnie spoglądając na mnie przez moment.

***
Resztę drogi dziewczyny spędziły w milczeniu. Każda myślała o swoich problemach i potrzebowały spokoju. W między czasie Michelle zatrzymała się na stacji benzynowej i poinformowała Louisa, że jedzie z koleżanką i żeby nie mówił nikomu, że u niego będą. Chłopak był zdziwiony, ale się zgodził. Po godzinie, Michelle podjechała pod dom Louisa. Było już ciemno i w okół nikt się nie kręcił. Takie warunki im bardzo sprzyjały.
***


*Michelle*

W całym domu świeciło się światło tylko w jednym pomieszczeniu. To na bank była kuchnia. Zachowywałyśmy się naprawdę cicho i Louis nawet nie zauważył, że przyjechałyśmy. Zapukałam do drzwi i już po chwili otworzył nam mój przyjaciel. Miał na sobie tylko szorty, co nieco speszyło moją koleżankę.
Lou: Hej Michi- mocno mnie przytulił i ucałował w policzek.
J: Hej Lou.- weszłam do środka i rzuciłam torbę na ziemię.
Lou: Hej...- spojrzał pytająco na moją towarzyszkę.
Lo: Lou.
Lou: Masz na imię Louise?
Lo: Tak.
Lou: W takim razie. Hej Lou.- przytulili się z bananami na mordkach.
Lo: Hej Lou.- oboje się zaśmiali i ruszyli moim śladem. Ja już siedziałam na kuchennym stołku i czekałam aż woda się zagotuje.
Lou: Okej. A teraz panie mi wyjaśnią, co się stało, że nagle mnie odwiedziły.
J: Życie kochanie, życie...- westchnęłam ciężko i oparłam głowę o dłonie.
Lou: To znaczy? Louise, może z tobą będzie łatwiej?
Lo: Uciekłam z domu, przez ciągłe kłótnie rodziców i Michelle akurat przejeżdżała. W taki oto sposób się tu znalazłam.
Lou: Jej... Przykro mi... A co z tą panią?
Lo: Nie chciała powiedzieć.
Lou: Michi, co się stało? Wiem, że miałaś przyjechać dopiero jutro.- milczałam. walczyłam sama ze sobą. Nie wiedziałam jak mam im to wytłumaczyć.
Lou: Michelle?- oho, zaraz się zacznie. Pełne imię zawsze zaczyna przesłuchanie.
J: W pewien sposób też uciekłam.
Lou: Co?!
J: Ej! Nie krzycz okej?!- spojrzałam na niego wściekła za to, że wrzasnął.
Lou: Przepraszam... A-ale... Co się do jasnej cholery stało?
J: Siedziałam w pokoju i zadzwonił Hazz. Kiedy skończyłam z nim gadać przyszedł Josh. Powiedziałam mu, że muszę do was przyjechać. Później przyszła Anna. Ja się pakowałam i w pokoju panowała cisza. Kiedy chciałam iść po buty, Ann chciała mnie zatrzymać i musiałam być dla niej oschła. Sami wiecie, jaka potrafi być dociekliwa jak się jej uprzejmie odpowiada na pytania. Mniejsza z tym. Poszłam po buty i kiedy wróciłam zastałam ich kłócących się ze sobą. Poszło im o mnie. Anna miała pretensje do Josh'a, że pozwala mi jechać. Nie wiem co im strzeliło do głowy. W każdym razie. Nie miałam ochoty dalej tam przebywać. wsiadłam w samochód, zgarnęłam przy okazji Louise i jesteśmy.
Lo: Nie poznaję Anny ostatnio. Josh chodzi przybity, ale to zrozumiałe ze względu na Lucy. Ale Anna? Coś z nią nie tak. Zmieniła się.
J: Czyli nie tylko ja to zauważyłam?
Lo: Proszę cię. Tego nie da się nie zauważyć. Żebyś widziała, jak ostatnio się do nas odnosiła na treningu. Myślałam, że się pobije z Joshem. Skakali sobie do gardeł. Ann co chwilę na niego naskakiwała i miała do niego pretensje, że się nie stara. Nie wiem, o co jej chodzi.- dziewczyna pokręciła głową i spojrzała na kubek z herbatą, który postawił przed nią Lou.
Lou: Może powinnaś z nią pogadać? Macie chyba ze sobą dobry kontakt?
J: Nie mam do niej siły. Ja jej po prostu nie poznaję. Od kiedy zaczęły się mną interesować te zasrane media stała się nie do zniesienia. To już nie ta zwariowana przyjaciółka, która zawsze mnie wspierała. To już nie ta sama Anna. To nie jest moja przyjaciółka.
Lou: Dobra. Koniec tematu, bo widzę, że zasypiacie na siedząco. Na górze macie naszykowane pokoje. Zaraz was zaprowadzę tylko dopijcie herbaty.

Jak kazał tak zrobiłyśmy i chłopak pokazał nam pokoje.
Lou: Mój pokój jest na końcu korytarza. Przy pokojach macie łazienki, więc nie musimy ustawiać się w kolejce. Miłej nocy drogie panie.- puścił do nas oczko i udał się do swojego pokoju.
Uśmiechnęłyśmy się lekko do siebie i weszłyśmy do swoich tymczasowych pokoi. Wzięłam szybki prysznic i równie szybko ubrałam piżamę. Położyłam się na łóżku i wzięłam telefon do ręki. Po rozmowie z Lou na stacji wyłączyłam telefon, bo cały czas ktoś do mnie dzwonił. Teraz kiedy go uruchomiłam dostałam powiadomienia o 100 nieodebranych połączeniach i 60 wiadomościach. Czytałam kolejno wiadomości i ich treść właściwie cały czas się powtarzała. Pisali głównie Martin i Anna. Pytali gdzie jestem i co się stało, że tak nagle wyjechałam. Błagali też, żebym od nich odebrała. Kilka wiadomości było od Josha. W ostateczności przeprosiła mnie za kłótnię z Anną i poprosił żebym do niego zadzwoniła jak już dojadę na miejsce. Domyślił się, że pojechałam do Louisa. Nie wiem jak do tego doszedł, ale widocznie go nie doceniam. Wybrałam jego numer i już po pierwszym sygnale usłyszałam jego głos.
Jo: Hej kochanie.
J: Hej Jo.
Jo: Co u Louisa?
J: Dobrze. A przynajmniej nie narzekał.
Jo: Jak się czujesz?
J: Jestem trochę zmęczona, ale poza tym jest w porządku.
Jo: Przepraszam cię za tą kłótnię z Ann.
J: Josh... To nie twoja wina. To Anna powinna przeprosić.
Jo: Nie wiem co ją poniosło. Ostatnio cały czas ma do mnie jakieś pretensje.
J: O co?
Jo: O ciebie. Wrzeszczy na mnie, że spędzamy ze sobą za dużo czasu. Ma wyrzuty o to, że niby cię wykorzystuję do opieki nad Lucy. Po tym jak wyjechałaś zaczęła mi wmawiać, że pewnie masz już mnie dosyć i dlatego uciekłaś. Michi... Ja już nie wiem co mam z nią zrobić.
J: Ja też nie wiem, ale razem to jakoś przetrwamy. Jak wrócę, to będziemy musieli z nią pogadać. I jeszcze jedno Jo.
Jo: Co kochanie?
J: Nie mów, nikomu gdzie jestem.
Jo: Dobrze skarbie. Kładź się już spać, bo na pewno jesteś zmęczona. Do usłyszenia Michi.
J: Dobrej nocy Josh.- rozłączyłam się i położyłam telefon na szafkę nocną. Po mimo tego, że byłam zmęczona i chciało mi się spać nie mogłam zasnąć. Męczyłam się jeszcze dobrą godzinę, szukając wygodnej pozycji ale nic nie pomagało. W końcu nie wytrzymałam i wstałam z łóżka. Otworzyłam okno i głęboko zaczerpnęłam powietrza. Chłodny podmuch wiatru przyprawił mnie o gęsią skórkę i dreszcze na całym ciele. Miałam teraz wielką ochotę się do kogoś przytulić. Zamknęłam okno i spojrzałam na zegarek. Była druga w nocy. Wyszłam cicho z pokoju i przeszłam korytarzem do sypialni Louisa. Chłopak spał, ale i tak położyłam się obok niego i przykryłam się kołdrą.
Lou: Michi?- spytał zaspany.
J: Mhm. Nie mogę zasnąć.
Lou: Chodź tu do mnie skarbie.- powiedział mocno mnie do siebie przytulając. Taki mały gest, a bardzo pomógł. Nie wiem ile tak leżałam, ale nie mogło to trwać długo. Szybko odpłynęłam do krainy Morfeusza.


_________________________________________________________
Po długiej nieobecności, wracam z rozdziałem. Długo go pisałam i nie bardzo mi się podoba, no ale nic. Od razu zabieram się za pisanie następnego i mam nadzieję, że będzie lepszy od tego.

Pozdrawiam
Ola :)