Michelle: Mi
Martin: Ma
Josh: Jo
Anna: A
Cleo: C
Chris: Ch
Harry: H
Niall: Ni
Liam: Li
Zayn: Z
Louis: Lou
Louise: Lo
Nathan: Na
Marc: Mr
Charles: Chr
Abbey: Ab
Robert: R
Mary: Mry
Brett: B
Lucy: Lu
Alice: Al
Marcus: Mrcs
*Michelle*
Koniec
treningu. Idziemy się teraz wykąpać i przebrać. Pierwsze w kolejce są dziewczyny,
bo taka jest nasz tradycja. Zapomniałam zabrać ze sobą czystą bieliznę i
musiałam powrócić do reszty drużyny w samym ręczniku. Ledwo zakrywał mi tyłek,
więc wszyscy chłopcy ( z wyjątkiem Josha), a jest ich siedmiu, mieli wywieszone
jęzory. Szybko założyłam majtki i odwróciłam się w ich stronę. Nadal się na
mnie gapili.
J:
Czego się tak gapicie? Zaraz wam oczy z orbit wylecą.
Ma:
Ja się patrzę na siostrę.- puścił do mnie oczko, a ja wytknęłam do niego język.
Ch:
Ja na swoją dziewczynę. Mam do tego prawo.
Ma:
Ej.-powiedział groźnie, a wszyscy się zaśmiali.
Jo:
Ja się nie patrzę.- powiedział i pocałował mnie w policzek, bo stał obok.
J:
No, jeden normalny. Was nie pytam, bo nawet wymówki nie macie.
Trzeba przyznać, że jako drużyna jesteśmy zgrani. Gorzej
jest jeśli chodzi o stosunki poza siatkarskie. Odwróciłam się od chłopaków i
zaczęłam szukać stanika. Odwróciłam się z powrotem do nich i się rozejrzałam. Dziewczyny jeszcze nie wróciły z pod prysznica. Kurde, mam pecha.
Nałożyłam stanik na ręcznik i jedną ręką trzymając biustonosz wyciągnęłam
ręcznik. Obróciłam głowę do chłopaków.
J:
Em… Pomoże mi ktoś?- każdy z wyjątkiem Martina i Josha wyszczerzył się w głupim
uśmiechu.- Zboczuchy! Josh..?
Chłopak bez słowa, chwycił paski
biustonosza i szybko uporał się z zapięciem.
J:
Dzięki kochanie.- powiedziałam i obdarowałam go całusem w policzek.
Jo:
Nie ma za co słońce.
Ch:
Ej! To moja dziewczyna!
Jo:
Ale moja przyjaciółka.- przytulił mnie mocno do siebie, co trochę śmiesznie
wyglądało,
bo stał w samych bokserkach, a ja
bieliźnie.
Ch:
Nie przeginaj…
J:
Chłopcy… Zachowujecie się jak pięcioletnie dzieci, które kłócą się o zabawkę. A
ja nie
lubię być traktowana jak
przedmiot.- zrobiłam smutną minkę, co momentalnie podziałało.
Kiedy już wszyscy byli umyci i
ubrani wyszliśmy z hali.
J:
Martin! Ja idę z Chrisem!- krzyknęłam do brata, Josha oraz Anny i pomachałam im na pożegnanie.
Po kilku minutach byliśmy już w Milkshake City. Weszliśmy do kawiarni i
zamówiliśmy po shake’u waniliowym. Kiedy otrzymaliśmy nasze zamówienie
poszliśmy na spacer. Po 15 minutach byliśmy już w parku.
J:
Chris…
Ch:
Tak?
J:
Musimy porozmawiać…
Ch: Przecież rozmawiamy.- zaśmiał
się krótko i spojrzał na mnie.
J:
No tak, ale chce porozmawiać o nas…
Ch:
O co ci chodzi?- spytał wstając i podchodząc do kosza.
J:
O to, co jest między nami… A raczej o to, czego nie ma.- powiedziałam,
podeszłam do
niego, wyrzuciłam kubek i
ruszyłam dalej.
Ch:
Chyba nadal cię nie rozumiem.
J:
No… Jesteśmy już razem rok…
Ch: Michi… Powiedz wreszcie o co
chodzi.- powiedział już trochę podenerwowany.
J:
Problem w tym, że nie za bardzo wiem jak…- staliśmy nad brzegiem stawu.
Ch:
Najlepiej tak, żebym zrozumiał.- uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja
odwzajemniłam
to lekkim uniesieniem kącików
ust.
J:
Chris… Mam pytanie.
Ch:
No dawaj.
J:
Czy ty mnie kochasz?
Ch:
Oczywiście, że cię kocham Michelle. Dlaczego w ogóle o to pytasz?
J:
Bo…
Ch:
Bo co skarbie?- w jego oczach czaiła się złość.
J:
Ja…
Ch:
Co ty ? Wyduś to z siebie wreszcie – stawał się coraz bardziej nerwowy
J:
Ja już nie czuję tego co rok temu. – powiedziałam szybko wpatrując się w wodę.-W zasadzie nigdy tego nie czułam... Przepraszam, ale kocham kogoś innego...
Ch:
Słucham ?
Spojrzał na mnie momentalnie puszczając moją dłoń. Milczałam
dalej patrząc się w to samo miejsce. Po kilku sekundach Chris chwycił mnie za
podbródek i zwrócił moją twarz na wprost swojej.
J:
Chris, przepraszam…
Ch: Znalazłaś sobie kogoś lepszego? Kogoś, kogo polubili twoi
przyjaciele.
J:
Chris… - chciałam mu wytłumaczyć ale mi przerwał
Ch:
Nosz ja pierdole ! Dlaczego to ja mam takie szczęście, co? Dlaczego teraz?
Dlaczego
nie wcześniej?
J:
Nie wiem – wyszeptałam
Ch:
Dlaczego teraz, kiedy chciałem ci się oświadczyć? – do jego oczu napłynęły łzy,
a
mnie totalnie zatkało.
J:
Mam nadzieję, że spotkasz kobietę godną twojej miłości i mi to wybaczysz.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku domu. Nie
zdążyłam zrobić drugiego kroku, bo poczułam szarpnięcie. Torba, którą miałam na
ramieniu wylądowała na ziemi, a ja zaraz za nią.
J:
Co ty robisz? – powiedziałam próbując wstać. Chłopak chwycił mnie za ramię i
przywrócił do pozycji stojącej. Momentalnie poczułam przeszywający ból w ręce. Chyba jest złamana.
Ch:
Jesteś dokładnie taka jak twoja matka ! – po tych słowach strzeliłam mu w
twarz.
J:
Nie masz prawa mnie do niej porównywać !
Tym razem to ja dostałam w twarz. Zakręciło mi się w głowie
i zaczęłam się zataczać do tyłu. W pewnym momencie potknęłam się i wpadłam do
wody. Zaczęłam się topić, ponieważ nie umiem pływać. Po krótkim czasie straciłam
przytomność.
*Josh *
Przechodziłem
akurat parkiem i zobaczyłem Michi z Chrisem. Widać było że się kłócą. Kiedy
Michelle chciała odejść ten gnojek pociągnął ja na ziemię. Szybko ruszyłem w
ich stronę. Michi spoliczkowała Chrisa, a on jej walnął z pięści. Zaczęła się
zataczać kierunku stawu. Przecież ona nie umie pływać!
J:
Hej! Ty! Dzwoń po pogotowie, dziewczyna się topi – krzyknąłem do jakiegoś
chłopaka widząc jak Michelle wpada do wody. W biegu zdjąłem koszulkę i buty, a
stojąc przy brzegu szybko zrzuciłem spodnie i wskoczyłem do wody. Szybko ją
znalazłem. Leciała jej krew z nosa i łuku brwiowego. Była nieprzytomna.
Wyłowiłem ją i przeniosłem na kawałek równej drogi. Koleś, którego prosiłem o
telefon stał już przy nas. Rozpocząłem resuscytację, bo Michi nie oddychała.
Trzy razy zrobiłem sztuczne oddychanie i zacząłem uciskać jej klatkę piersiową.
Robiłem już trzecią serię i dziewczyna w końcu odzyskała przytomność. Po
Chrisie nie było już śladu.
J:
Michi… Michi, słyszysz mnie?- powiedziałem przechylając ją na bok. Ścisnęła
moją rękę. Okej, słyszy.- Zaraz przyjedzie pogotowie. Nie bój się, jestem przy
tobie.
Zaraz po tym znowu straciła przytomność, ale oddychała.
Kiedy przyjechało pogotowie, podziękowałem chłopakowi za pomoc oraz za to, że
zebrał moje rzeczy i wsiadłem do karetki. Musiałem powiedzieć, że jestem jej
chłopakiem, bo inaczej by mnie nie wpuścili. Kiedy dojechaliśmy już do
szpitala, Michi od razu zabrali na badania. Pielęgniarka dała mi ręcznik, bo
cały czas byłem mokry. Dobrze, że bokserki mi już wyschły, to mogłem się ubrać.
Jak tylko to zrobiłem, zadzwoniłem do Martina. Po pięciu minutach przyjechał do
szpitala. Prawie, że wybiegł z windy. Nikt mnie o niczym nie informował.
Siedziałem na podłodze z twarzą schowaną w rękach.
Ma:
Gdzie ona jest? Co się stało? Josh, powiedz coś- powiedział podnosząc mnie z
podłogi.
J:
Nie wiem gdzie jest!- odwróciłem głowę tak, żeby nie widział moich łez.
Ma:
Josh? Co się stało? Czemu płaczesz? Jezus Maria… Czy coś jej się stało? Powiedz
wreszcie.
J:
Martin! Nie wiem! Nikt mi o niczym nie mówił!- po policzku spłynęła mi kolejna
łza-
Zabrali ją zaraz jak tu
przyjechaliśmy…- powiedziałem już nieco spokojniej.
Ma:
Co się właściwie stało?
J:
Podtopiła się…
Ma:
Sama, czy ktoś jej w tym pomógł?
J:
Chyba się kłóciła z Chrisem. Spoliczkowała go, a zaraz po tym sama dostała w
twarz.
Uderzył ją tak mocno, że
zatoczyła się do stawu. Dobrze, że akurat przechodziłem przez
park. Kto wie, jakby się to
skończyło…- pociągnąłem nosem i otarłem policzki wierzchem dłoni. Po raz
pierwszy Martin widział jak płaczę. To były łzy złości, smutku i obawy.
Tak bardzo kocham Michelle, a ona tego totalnie nie widzi.
Traktuje mnie tylko jako przyjaciela… No trudno… Już się przyzwyczaiłem… Chris
gorzko pożałuje tego co zrobił… Już ja o to zadbam…
* Martin*
Jak tylko
Josh mi wszystko powiedział, miałem ochotę dorwać tego gnoja. Jednak w tym
momencie bardziej martwił mnie stan Michelle i Josha. Po raz pierwszy widziałem
go płaczącego i tak przerażonego. Przytuliłem go mocno do siebie i zacisnąłem
zęby żeby samemu się nie rozkleić. Mój najlepszy przyjaciel płakał teraz jak
małe dziecko. Byłem totalnie bezradny i to mnie dobijało. Josh coś powiedział, ale tak cicho i niezrozumiale, że nie wiedziałem co.
J:
Co mówisz?- powiedziałem odsuwając go od siebie.
Jo:
Kocham ją…
J:
Kogo?
Jo:
Twoją siostrę…
J:
Co? Od kiedy? Czemu mi nie powiedziałeś?- zszokowało mnie to trochę.
Jo:
Bo się wstydziłem i trochę bałem, że nasza przyjaźń się rozpadnie.
J:
Aleś ty głupi. Nigdy nie przestaniesz być moim przyjacielem.- poczochrałem mu
włosy
i ciepło się uśmiechnąłem.
Jo:
Nie jesteś zły?
J:
Trochę. Bo nie powiedziałeś od razu.
Jo:
Koleś. Ja za nią szaleję od podstawówki. Wtedy się jeszcze nie przyjaźniliśmy.
J:
I ty jeszcze nic w tej sprawie nie zrobiłeś?
Jo:
No tak jakoś wyszło. Przecież wiesz, że boję się mówić o uczuciach.
J:
No tak wiem. Miche też jest skryta, jeśli o uczucia chodzi. Ale z tego, co mi
wiadomo,
to tobie się najczęściej
spowiada.- zaśmialiśmy się cicho. Podszedł do nas doktor.
D: Pan jest bratem panny Carter?-
zwrócił się do mnie.
J:
Tak. Co z nią? Czy wszystko w porządku?
D: Tak. Właśnie zakładamy jej
szwy na łuku brwiowym i będzie mogła iść do domu.
Miała wiele szczęścia. Dobrze, że
był pan na miejscu.- zwrócił się do Josha, a on tylko
skinął głową.
D: Gdyby jednak pańskiej siostrze
coś dolegało proszę zadzwonić lub od razu przyjechać.
Ma ślady po lekkim wstrząśnieniu
mózgu.
J:
Dobrze, będę pamiętał. Dziękuję panie doktorze.
D: To koledze powinien pan
podziękować. Gdyby nie on, panna Carter prawdopodobnie
nie wyszła by z tego tak dobrze.
Życzę państwu miłego dnia i spokojnego powrotu do
domu. A teraz przepraszam muszę
iść do następnego pacjenta.
J: Dziękujemy.
*Chris*
Jezu Święty! Co ja zrobiłem?! Ja pierdole! Ona się topi! Nie
wiem co mam zrobić. Sparaliżowało mnie. Ktoś mnie nagle szturchnął i zaraz po tym
wskoczył do wody. Spanikowany ruszyłem biegiem w kierunku domu. Trafiłem tam po
pięciu minutach. Kiedy tylko zamknęły się za mną drzwi frontowe pobiegłem do
swojego pokoju i zatrzasnąłem się w
nim. Zacząłem uderzać w ściany i szafki, kopałem wszystko co mi się nasunęło.
Ja ją kochałem i zrobiłem jej krzywdę. Nawet nie wiem czy
ona żyje. Nadal ją kocham. Tak długo się do tego zbierałem. Dzisiaj chciałem to
zrobić, chciałem jej się dzisiaj oświadczyć. A ona mi powiedziała, że mnie
nie kocha… Wyjąłem z kieszeni małe czerwone pudełeczko, w którym znajdował się
pierścionek. Popatrzyłem na nie i rzuciłem nim nie patrząc gdzie poleci.
Usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła. Czułem jak po policzkach płyną mi łzy. Do
pokoju wbiegła przestraszona Cleo.
C:
Co tu się…?- nie dokończyła bo padłem na kolana i zacząłem szlochać.
*Cleo*
Podeszłam szybko do Chrisa. Jeszcze nigdy nie widziałam go w
takim stanie. Kucnęłam przy nim
i mocno go przytuliłam. Płakał jak małe dziecko. Rozejrzałam się po pokoju i moją uwagę przykuło małe czerwone pudełeczko leżące obok potłuczonego zdjęcia, na którym był mój brat i Michelle.
i mocno go przytuliłam. Płakał jak małe dziecko. Rozejrzałam się po pokoju i moją uwagę przykuło małe czerwone pudełeczko leżące obok potłuczonego zdjęcia, na którym był mój brat i Michelle.
J:
Chris… Spokojnie… Jestem tu… Spokojnie…- głaskałam go po głowie ale to nie
pomagało.
Ch:
Ja… Ja ją chyba zabiłem…- powiedział i znowu zaczął płakać.
J:
Boże święty! Jaką JĄ? Kogo zabiłeś?
Ch:
Michi…
Po tych słowach zerwałam się na równe nogi, pobiegłam do swojego
pokoju, wzięłam torebkę, ruszyłam do
samochodu i pojechałam do szpitala. Kiedy już się tam znalazłam, pielęgniarka
udzieliła mi wiadomości na temat miejsca, w którym teraz przebywa i od razu tam
pobiegłam. Wychodząc z windy zauważyłam Josha i Martina. Widać było, że płakali
i są mocno wkurwieni.
J:
Martin!- podbiegłam do chłopaka.
Ma:
Co chcesz?- powiedział chłodno.
J:
Co z nią? Nic jej nie jest? Żyje? Powiedz proszę…
Ma:
Żyje…
Jo:
Ale było blisko, dzięki twojemu braciszkowi.-powiedział przez zaciśnięte zęby
wcale
na mnie nie patrząc.
J:
Chłopaki… Słuchajcie… Wiem, że zwykłe 'przepraszam' nic tu nie da. Przyznam, że
właściwie nic nie wiem na temat
tego, co Chris zrobił Michi, ale wiem, że chciał jej się
dzisiaj oświadczyć. Znam go…
Uwierzcie mi… On by jej nigdy w pełni świadomie nie
skrzywdził…
Ma:
Ona mogła przez niego zginąć, a ty mi mówisz, że by jej nie skrzywdził?!- mówił
mając łzy w oczach.- Jak w ogóle
śmiesz tu przychodzić?
Jo:
Przecież wy się nienawidzicie!
J:
Może i Michi mnie nienawidzi. Nie dziwię jej się. Sama siebie nienawidzę. Ale
ja… Twoja siostra Martin, zawsze była, jest i będzie dla mnie autorytetem.
Zawsze chciałam być taka jak ona. Nie wierzycie mi..?
*Anna*
Dostałam właśnie Sms-a od Martina.
Ann, Michelle jest w szpitalu. Czekaj na nas
u mnie. M.
Myślałam, że zawału dostanę. Oczywiście od razu złapałam za
kluczyki od samochodu i pojechałam do domu mojego chłopaka. Po dziesięciu
minutach siedziałam w ich wielkim salonie.
Minęła już godzina, a ich jeszcze nie ma. W dodatku nadal nie wiem co się
stało. ZARAZ ZWARIUJĘ!!!
*Michelle*
Obudziłam się w szpitalu. Pamiętam wszystko do momentu, w
którym straciłam przytomność. Rozejrzałam się po sali. Było w niej mnóstwo
ludzi. Każdy coś robił. W końcu podeszłą do mnie jakaś młoda kobieta.
K: Słyszysz mnie?- kiwnęłam
głową- Dobrze wszystko widzisz?
J:
Raczej tak.- odpowiedziałam zachrypniętym głosem.
K: Musimy ci założyć szwy,
usztywnić kostkę i lewą rękę.
J:
Kiedy mogę wyjść?
K: Jak tylko wykonamy całą naszą
robotę. Cierpliwości dziecko.- uśmiechnęła się do mnie ciepło i odeszła na bok.
Jej miejsce zajął wysoki młody mężczyzna o czarnych włosach i równie czarnych
oczach. Miałam wrażenie, że skądś go znam.
Mr: Jestem Marc i zajmę się teraz
twoim łukiem brwiowym. Spokojnie nie będzie blizny.-
uśmiechnął się do mnie przyjaźnie
i chwycił igłę. Szybko wykonał swoje zadanie i pomógł mi wstać.
Mr: Kręci ci się w głowie?
J:
Trochę…- powiedziałam czując jak tracę równowagę. Zauwarzając to mężczyzna wziął
mnie
na ręce i przeniósł na inny
fotel.
Mr: Miałaś szczęście dziewczyno,
że ten chłopak cię uratował.
J:
Nie wiem kto mnie uratował…
Mr: Nie wiem kim on dla Ciebie
jest ale jestem pewien, że jesteś dla niego najważniejszą
kobietą na świecie. Naprawdę się
o ciebie martwił.
J:
Jest w szpitalu?
Mr: Tak, czeka na korytarzu. A teraz
uwaga, może trochę zaboleć.- syknęłam z bólu kiedy
mężczyzna nastawił mi łokieć i
zaczął owijać go gipsem.
J: Kiedy będę mogła znowu grać w siatkówkę?
Mr: Oj… Obawiam się, że najprędzej
za miesiąc.
J:
Co? No nie… Trener mnie zabije…
Mr: W jakiej drużynie grasz?
J:
W licealnej, ale mamy zamiar ciągnąć to dalej po ukończeniu szkoły.
Mr: To ty jesteś tą genialną panią
kapitan, o której tyle słyszałem?
J:
Możliwe… Zależy od kogo pan słyszał?
Mr: Od Anny. Jestem jej kuzynem.
J:
Racja! Teraz już wiem skąd pana kojarzę. Widziałam pańskie zdjęcia.
Mr: Nie mów do mnie pan, bo się
czuję stary.
J:
Przepraszam.- uśmiechnęłam się delikatnie. Właśnie zorientowałam się, że jestem
ubrana w te słynne piżamki szpitalne. Kiedy Marc to zauważył zaśmiał się cicho
i podał mi moją sukienkę. Później pomógł mi się w nią przebrać za co również
byłam mu wdzięczna.
Kiedy Marc
skończył gipsować moją rękę i usztywniać moją kostkę, wręczył mi kule i pomógł
wyjść z sali. Moim oczom ukazał się trochę niespotykany obrazek. Czerwony od
płaczu Josh, na maksa wkurwiony Martin i smutna Cleo. Kiedy Josh mnie zobaczył
od razu do mnie podbiegł i delikatnie mnie przytulił tak jakby dokładnie
wiedział co mnie boli. Następny był Martin. Kiedy się ode mnie odsunął
spojrzałam zdziwiona na Cleo.
J:
Co ty tu robisz?
Mr: To ja już was zostawiam.
Uważaj na siebie mała.- powiedział i ucałował mnie w
policzek. Wszyscy spojrzeli na
nas zdziwieni.
J:
No więc? Brat cię przysłał?
C:
Nie… On… Z resztą, nie chcę o nim teraz rozmawiać… Martwiłam się o ciebie… Chris
zachował się jak debil… Josh mi powiedział co się stało… Przepraszam cię za niego…
zachował się jak debil… Josh mi powiedział co się stało… Przepraszam cię za niego…
J: Nie ty powinnaś mnie przepraszać…
C:
Wiem… Ale przepraszam też za wszystko, co zrobiłam przeciwko tobie i twoim
bliskim…
J:
Wiesz, że sporo tego było…
C:
Wiem, jednak proszę o ostatnią szansę.
J:
Przemyślę to, ale niczego nie obiecuję. Trudno ci będzie z powrotem odzyskać
moje
zaufanie.- przeszłam obok niej,
ale na chwilę się zatrzymałam i odwróciłam w jej stronę-
Cleo… Przeproś brata…- ruszyłam w
kierunku windy, a zaraz za mną chłopcy.
Całą drogę do domu spędziliśmy w ciszy. Chłopcy oczywiście
pomogli mi wysiąść z auta, a Josh nawet zaniósł mnie do domu i dopiero tam mnie
postawił. Nawet nie wiem kiedy Anna znalazła się przy mnie i mocno mnie
przytulała. Syknęłam z bólu, bo bolały mnie żebra po reanimacji. A nadal nie
wiem kto mnie uratował… Kiedy tylko Anna wypuściła mnie ze swoich objęć poszłam
do siebie.
*Anna*
J: Powie mi ktoś wreszcie co się stało?- zwróciłam się do chłopaków stojących przede mną. Josh tylko spojrzał na mnie wkurwiony. Jednak z sekundy na sekundę jego spojrzenie przejmował smutek i łzy. Kiedy pierwsza słona kropelka popłynęła po jego policzku podeszłam do niego i go przytuliłam, a on wtulił się we mnie zanosząc się cichym szlochem.
____________________________________________________
Hej :) A oto pierwszy rozdział... Taki sobie... Ale jest... Proszę o komentarze, bo to naprawdę niewiele dla Was, a dla mnie znaczy ogromnie dużo ;)
Pozdrawiam
Ola