28 czerwca 2013

Rozdział 14- Nie oczekuję przebaczenia... Mam tylko nadzieję, że zrozumiesz...

*Harry*

'Właśnie dojechaliśmy. Teraz czeka mnie najgorsze...'- takiego sms-a wysłałem Michi, kiedy Louis podjechał pod mój dom.

Lou: Na pewno chcesz to zrobić?- spytał z troską.
J: Nie wiem Loueh... Ale wiem, że nie mogę ciągle komuś siedzieć na głowie i się ukrywać...
Lou: Przecież wiesz, że dla mnie to nie stanowi problemu.
J: Zobaczymy co powie mama...- po tych słowach wysiadłem z samochodu i ruszyłem w kierunku domu. Stanąłem przed drzwiami, wziąłem głęboki oddech i nacisnąłem dzwonek. Po kilku sekundach usłyszałem szuranie kapciami i już po chwili stałem twarzą w twarz z moją matką. Wyglądała... tragicznie. Włosy brudne i potargane, oczy podkrążone, a twarz cała blada. Kiedy mnie zobaczyła, do jej oczu napłynęły łzy. Zdziwiło mnie to.
Mama: Przepraszam synku...- po tych słowach ją przytuliłem, a ona się rozpłakała.
J: Nie rób tak więcej...
M: Obiecuję... Tylko błagam... Nie uciekaj już nigdy...
J: Mamo... To twoja ostatnia szansa... Nie zmarnuj jej, błagam...- powiedziałem, po czym delikatnie ją od siebie odsunąłem. Płakała. Wiedziałem, że żałuje tego co zrobiła. Nie byłem jednak pewny, czy będzie w stanie wszystko naprawić. Odwróciłem się w stronę Lou. Nie miał zadowolonej miny. Nie musiałem pytać, żeby wiedzieć, o co mu chodzi. Bał się, że moja matka nie wykorzysta tej szansy i ja znowu będę cierpiał.
J: Zaraz przyjdę... Wezmę walizki od Louisa.- mama skinęła głową i weszła w głąb mieszkania. Dopiero kiedy zamknąłem drzwi, Lou wysiadł z auta. Oparł się o samochód i nie patrząc na mnie czekał aż do niego podejdę.
Lou: Harry...- nie dałem mu do kończyć.
J: Obyś nie miał racji Loueh... Obyś nie miał racji...


*Michelle*

Siedziałam z Martinem w jego pokoju i przeglądaliśmy perkusje w internecie. Nasza niedawno się popsuła, a chcieliśmy trochę ponagrywać.  W pewnym momencie poczułam, że mój telefon dzwoni. Bez patrzenia na ekran odebrałam, nadal przyglądając się instrumentom.
J: Halo...- powiedziałam zamyślona.
H: Hej, nie przeszkadzam?
J: Co? Nie, nie! Sorki. Przeglądamy perkusje.
H: Aha.
J: Jak mama?- spytałam skupiając się na rozmowie.
H: No, powiedzmy, że dobrze.
J: Mieszkasz u siebie?
H: Tak.
J: No i jak?
H: W takim stanie jeszcze jej nie widziałem. Żałuje tego co zrobiła i tego co mówiła, o tobie i Martinie.
Ciocia: Harry z kim rozmawiasz?- zawsze baliśmy się tego pytania. Serce na chwilę mi stanęło, żeby zaraz móc bić z zawrotną prędkością.
H: Z Michelle.- powiedział odważnie, co mnie zdziwiło.
C: Mogę?
H: Michi, mama się pyta czy może z tobą porozmawiać.- stanęłam jak wryta, zastanawiając się o czym do cholery ta kobieta chce ze mną rozmawiać.
H: Michi... Jesteś tam?
J: T-tak, przepraszam.
H: Dać ci ją?
J: Tak.
C: Witaj Michelle- usłyszałam po chwili w słuchawce. Do oczu zebrały mi się łzy. Nigdy nie mówiła do mnie po imieniu.
J: Dzień dobry ciociu.- powiedziałam drżącym głosem, a Martin spojrzał na mnie zdezorientowany.
C: Pewnie się dziwisz, czemu z tobą rozmawiam...
J: Nie powiem, że nie... O co chodzi?- poszłam do swojego pokoju, bo krępowało mnie spojrzenie Martina.
C: Chcę cię przerosić.
J: Rozumiem... Chociaż nie.. Nie rozumiem... Dlaczego teraz? Dlaczego dopiero teraz?
C: Dopiero teraz zrozumiałam, jak okropnie się zachowywałam... Wiem, że zwykłe przepraszam nic tu nie da... Nie wiem czy istnieje w ogóle sposób na wynagrodzenie wam straconego przeze mnie czasu... Zachowywałam się jak idiotka obwiniając was za to, że jesteście jej dziećmi... Jest mi strasznie głupio i okropnie przykro, że nie zrozumiałam tego wcześniej... Gdyby tak było, zapewne siedzielibyśmy teraz razem... Zachowałam się niedojrzale nie chcąc cię przyjąć od mój dach... Nie oczekuję przebaczenia... Mam tylko nadzieję, że zrozumiesz...- ostatnie zdanie powiedziała pociągając nosem.
J: Rozumiem...- powiedziałam i przetarłam dłonią mokre od łez policzki.- Ale błagam ciociu... Nie spieprz tego, bo wiem, że to już cioci ostatnia szansa.
C: Wiem, kochanie, wiem...- pociągnęła nosem.
J: Co ciocia teraz zamierza?
C: Pomyślałam, że może byście przyjechali do nas na moje urodziny... Będą chłopcy i rodzina... Przyjedziecie? Powinniście kogoś poznać...
J: Kiedy?
C: Za dwa tygodnie. W sobotę tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego.
J: Harry wie?
C: Nie... Chciałam mu zrobić niespodziankę...
J: Rozumiem, że mam mu nie mówić?
C: Dziękuję... Później się z tobą skontaktuję w sprawie szczegółów...
J: Dobrze ciociu...
C: Pozdrów Martina. Jeszcze raz przepraszam... Trzymajcie się...
J: Ty również ciociu...- rozłączyłam się i odłożyłam telefon na pościel.
Targało mną wiele sprzecznych emocji. Siedząc na łóżku wpatrywałam się w okno. Podeszłam do biurka i z szuflady wyciągnęłam papierosa. Wyszłam na balkon i mocno się zaciągając podpaliłam peta. Nikt oprócz Martina nie wie, że popalam. Zamknęłam oczy i oparłam się o barierkę powoli wypuszczając dym z płuc. Po moich policzkach spływały kolejne łzy. Poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Otwierając oczy odwróciłam głowę. Mój brat stał oparty o futrynę i przyglądał mi się badawczo. Zaciągnęłam się jeszcze raz i przetrzymałam dym dłużej.
J: Masz pozdrowienia od cioci.- powiedziałam wypuszczając dym.-Zaprosiła nas na swoje urodziny... Powiedziała, że powinniśmy kogoś poznać.
Ma: Zrozumiała?- pokiwałam głową znowu się zaciągając.
J: Przeprosiła... Płakała... Czy to oznacza, że naprawdę żałuje?
Ma: Nie mam pojęcia...

*Anna*

Leżałam na łóżku w swoim domu patrząc jak mój brat się bawi.
Charles: Anna...
J: Tak skarbie?- uśmiechnęłam się widząc jego zatroskaną buźkę.
Chrl: Kiedy Michelle do nas przyjdzie?
J: Nie wiem kochanie. Tęsknisz za nią?- mały pokiwał głową. Rozłożyłam ręce i pokazałam mu gestem, żeby do mnie podszedł. Wdrapał się na łóżko i mocno się do mnie przytulił.
Chrl: Pojedziemy do niej?
J: Chcesz jej zrobić niespodziankę?
Chrl: Tak!- powiedział uradowany.
J: No to chodź. Pójdziemy się umyć, ubrać i możemy jechać.
Malec z piskiem wybiegł z pokoju zanim zdążyłam usiąść. Zaczęłam się śmiać i ruszyłam zaraz za nim. Rodzice wczoraj wyjechali do Paryża na rocznicę ślubu. Będą tam tydzień, więc opieka nad Charlesem przypadła mnie. W sumie to się cieszę, bo rzadko mam czas aby się z nim pobawić. Mały siedział już w łazience. Mył ząbki. Policzki mnie już bolały od uśmiechania się. Odkręciłam ciepłą wodę i zaczęłam ją nalewać do wanny. Moich uszu doszedł dźwięk dzwonka do drzwi. Zostawiłam brata na chwilę samego i poszłam szybko otworzyć. Przed drzwiami stał Josh. Był jakiś przygaszony. Chyba niedawno płakał. Od razu go do siebie przytuliłam i weszliśmy do środka.
J: Chodź do łazienki, muszę wykąpać Charlesa.- chłopak pokiwał głową i ruszył za mną. Braciszek zdejmował właśnie koszulkę od piżamy. Josh kiedy go zobaczył, trochę się rozchmurzył, a zaraz po tym po jego oczach popłynęły łzy. Kiedy Charles był już w wannie Josh usiadł na podłodze i skulił się jak małe dziecko.
J: Josh.. Co się stało?
Jo: Lucy jest chora...- powiedział i na dobre się rozpłakał. Mnie totalnie zatkało. Jak to możliwe, że ta mała siostrzyczka mojego przyjaciela jest chora.
J: Co jej jest?
Jo: Jeszcze nie wiadomo. Ale od trzech dni ma wysoką gorączkę i powiększone węzły chłonne...- pociągnął nosem.- Podejrzewają różyczkę... Wiesz jakie to może mieć skutki?- przetarł mokre policzki.
J: Jo... Wszystko będzie dobrze... Zobaczysz... To silna dziewczynka... Nie pamiętasz jak sobie poradziła kiedy się urodziła umierająca?
Jo: Pamiętam... Ale boję się o nią... Po prostu się boję...
J: Rozumiem cię doskonale... Też bym się bała...
Jo: Co dzisiaj robicie?- spytał po kilku minutach ciszy.
J: Jak się umyję i ubierzemy to mamy zamiar zrobić niespodziankę Michi. Dawno nie widziała swojego męża.- uśmiechnęłam się delikatnie, a chłopak odwzajemnił gest.
Jo: Będę zazdrosny...-powiedział z obrażoną miną, ale zaraz po tym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
Josh zaoferował, że ubierze Charles'a więc poszłam się umyć. Od czasu do czasu słyszałam jak chłopcy się śmieją. Kiedy wyszłam z łazienki ledwo uniknęłam zderzenia z pędzącym bratem i goniącym go Joshem. Momentalnie na mojej twarzy zawitał szeroki uśmiech. Poszłam do siebie i szybko się ubrałam i wysuszyłam włosy. Kiedy już byłam gotowa zgarnęłam chłopaków i spacerkiem udaliśmy się do domu mojej przyjaciółki.
J: Tylko mocno trzymaj.- szepnęłam do brata, naciskając dzwonek do drzwi i momentalnie chowając się przed właścicielką domu. Już po kilkunastu sekundach drzwi otworzyła Michelle.


*Michelle*

Moim oczom ukazał się wielki bukiet stokrotek w miejscu twarzy małego chłopca. Zachichotałam, a zza kwiatków wyłoniła się buzia Charles'a. Uśmiechał się od ucha do ucha ukazując wszystkie swoje ząbki.
J: Mój mały mąż!- krzyknęłam roześmiana i wzięłam malucha na ręce. Kiedy mocno go przytulałam zobaczyłam wyłaniających się zza samochodu Annę i Josha.
J: Niespodzianka!- krzyknęli jednocześnie, a ja uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Kiwnięciem głowy pokazałam im, żeby weszli do środka. Weszliśmy do salonu, gdzie siedział Martin. Kiedy zobaczył kogo trzymam od razu do nas podbiegł.
Ma: Kogo ja widzę! Mój najukochańszy szwagier! Choć do mnie.- co jak co, ale widać po nim, że kocha dzieci. Brat wziął malca na ręce, a Charles podał mi kwiatki.
Chrl: To dla ciebie, Michi.- wyszczerzył się słodko.
J: Dziękuję kochanie. Od razu wstawię do wazonu.- pocałowałam chłopca w czoło i ruszyłam do kuchni. Josh poszedł ze mną. Kiedy szukałam wazonu, kątem oka widziałam, że coś jest nie tak. Nalałam wody do kubka i wsadziłam w niego kwiatki.
J: Jo, skarbie, co się dzieje?
Jo: Lucy jest w szpitalu...- spuścił głowę, a mnie się zrobiło słabo.
J: C-co?
Jo: Od trzech dni miała wysoką gorączkę, podejrzewają różyczkę... Całą noc siedziałem przy niej w szpitalu, bo mama miała nocną zmianę... Teraz siedzi tam z Brett'em... Martwię się o nią...- po jego policzku spłynęła łza. Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. Samej chciało mi się płakać, ale gdybym okazała swój niepokój chłopak martwiłby się trzy razy mocniej. Wiem jakie ta choroba może mieć skutki.
J: Wszystko będzie dobrze...- powiedziałam głaszcząc go po plecach.- Jest silna. Skoro udało jej się przeżyć do tej pory, to da radę...
Jo: Michi... Pojechałabyś ze mną do niej?
J: Teraz?
Jo: Wieczorem... Będę musiał z nią zostać na noc...
J: Oczywiście, że pojadę. Traktuję ją jak rodzinę...


Jak postanowili, tak zrobili. Wieczorem, gdy Anna wróciła z Charles'em do siebie, Michelle i Josh spakowali kilka najpotrzebniejszych rzeczy i pojechali do szpitala. Na widok Lucy, podłączonej do tych wszystkich kabelków, Michi napłynęły łzy do oczu. Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo jest jej żal tej małej dziewczynki. Nie chciała, żeby Josh zobaczył, jak ona się martwi. Wiedziała, że to by tylko jeszcze bardziej zaniepokoiło Josha. Podeszli oboje do dziewczynki i Michelle pogłaskała Lucy po policzku. Był gorący. Mała poruszyła się nie spokojnie, a dziewczyna cofnęła rękę.
-Czym ona zasłużyła na takie nieszczęścia?-spytał chłopak, lecz nie uzyskał odpowiedzi. 
Dwoje młodych ludzi spędziło całą noc w szpitalnej sali, czuwając nad dziewczynką. Ani jedno, ani drugie nie zmrużyło oka choćby na pięć minut. O ósmej rano miała ich zmienić mama Josha. Kiedy przyszła, bez słowa podeszła do córki i usiadła na stołeczku. Po Josha i Michelle przyjechał Martin i zabrał ich z powrotem do domu. Kiedy przyjechali od razu poszli się wykąpać i położyć spać. Ta noc była jedną z najcięższych. Następny tydzień wyglądał tak samo jak ten dzień. Michi i Jo na nocną zmianę, pani Jordan przychodziła przed swoją pracą, a Brett obejmował zmianę od południa do wieczora. Stan Lucy poprawiał się z dnia na dzień, aż w końcu można ją było wypisać ze szpitala. Mama dziewczynki musiała jednak wziąć urlop, bo mała potrzebowała stałej opieki. 
Wielkimi krokami nadchodził rok szkolny, który dla Michelle był najważniejszym rokiem nauki w całym życiu. Od tego zależało czy dostanie się do wymarzonej uczelni. Żeby dostać się do Royal Academy of Music musiała mieć świadectwo z wyróżnieniem i naprawdę wysoką średnią.
Tymczasem, krok w krok chodzili za nią fotoreporterzy. Do mediów wyciekły nawet zdjęcia ze szpitala. Tytuły artykułów brzmiały następująco:
'Czy tajemnicza dama od Styles'a ma dziecko?'
'Kim naprawdę jest Michelle Carter?' 
'Czy Michelle Carter zdradza Harry'ego Styles'a?'
'Kim jest młodzieniec, który cały czas towarzyszy pannie Carter?' 
W gazetach pełno zdjęć, pełno plotek, pełno sprzecznych ze sobą informacji. 


*Michelle*


Chwyciłam dzwoniący telefon. Miałam odruchowo odrzucić połączenie, ale zobaczyłam na wyświetlaczu 'Harry' więc odebrałam.
J: Halo?
H: Michi, musisz do mnie przyjechać.- powiedział podenerwowany a ja spanikowałam. Przecież za tydzień tak czy siak do niego przyjeżdżam na urodziny jego matki.
J: Po co? Co się stało?
H: Mój menadżer tak powiedział.- powiedział przygaszony, a ja zaczęłam się domyślać, o co chodzi.
J: Kiedy miałabym tam być i gdzie dokładnie?
H: Najlepiej jutro w moim domu.
J: Cholera... Nie da się tego przełożyć?
H: Raczej nie. Dlaczego?
J: Bo jutro miałam się opiekować Lucy. Już zapewne wiesz, że jest chora.
H: Tak, wiem. Między innymi o tym chce rozmawiać Paul.
J: Co mu nie pasuje z Lucy?
H: On ci to wytłumaczy, bo ja nie potrafię. Po prostu przyjedź. Proszę.
J: Dobrze Harry. Na jak długo mam przyjechać?
H: Nie wiem. Ale weź ze sobą jakieś ciuchy na wszelki wypadek.
J: Dobrze. Ale dłużej niż trzy dni nie mogę zostać.
H: Dobrze. Przekażę. Do zobaczenia i przepraszam za zamieszanie.
J: Nie twoja wina... Do jutra...
To była chyba nasza najtrudniejsza rozmowa jaką pamiętam. Żadna potajemna rozmowa, kiedy ukrywaliśmy się przed ciocią nie była tak ciężka. Do mojego pokoju wszedł Josh. Musiałam mieć tragiczną minę, bo kiedy na mnie spojrzał, wyglądał jakby ducha zobaczył.
Jo: Co się stało?- spytał powoli do mnie podchodząc.
J: Menadżer Harry'ego każe mi przyjechać do Hazzy.
Jo: Po co?
J: Chce ze mną porozmawiać o tym, o czym piszą w gazetach. Między innymi o Lucy.
Jo: Co im do tego?
J: Nie wiem Jo... Nie wiem...
Jo: Kiedy masz jechać?
J: Jutro mam tam być. Nie będę się mogła zająć Lucy. Dasz radę sam?
Jo: Tak...- powiedział spuszczając głowę.
J: Josh... Przepraszam...- chwyciłam go za dłonie i lekko je ścisnęłam. Oparłam swoje czoło o jego i przymknęłam oczy. Czułam się winna temu wszystkiemu. Do oczu naszły mi łzy. Miałam tego dosyć. Niech ze mną dzieje się źle, ale niech to się nie odbija na moich bliskich. To jedyne czego chcę.
J: Przepraszam...
Jo: Nie przepraszaj. To nie twoja wina.- wiedział, że będę chciała zaprzeczyć więc szubko mnie pocałował. Pstryknął mnie w nos i delikatnie się uśmiechnął. Spojrzałam na drzwi, w których stanęła Anna. Patrzyła na mnie pytająco. Bez słowa schyliłam się i spod łóżka wyciągnęłam torbę podróżną. Położyłam ją na biurku i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej trzy bluzki, dwie pary krótkich spodni i jedną długich, sweter, bieliznę i piżamę. Wszystko schowałam do torby i chciałam wyjść z pokoju. Zatrzymała mnie Anna.
J: Wyjeżdżam. Jadę do Harry'ego. Nie wiem ile mnie nie będzie. Pilnuj Martina. Wyjeżdżam w nocy. A teraz puść mnie, bo idę po buty.- byłam oschła, ponieważ tylko takim sposobem mogłam uniknąć zbędnych pytań.- I ja też nie wiem o co chodzi.- dziewczyna puściła moją rękę i spojrzała na Josha. Zeszłam na dół po buty. Wyjrzałam przez okienko w drzwiach wyjściowych i widok, który miałam teraz przed oczami mnie nie zdziwił. Paparazzi czekający na to, aż ktoś pojawi się w oknie lub wyjdzie z domu. Gdyby nie ci ludzie poszłabym na spacer. Zamiast tego zgarnęłam kilka par butów i wróciłam do pokoju. Już na korytarzu słyszałam wzburzone głosy moich przyjaciół. Przystanęłam przed drzwiami i próbowałam zrozumieć o co im chodzi.
A: Nie możesz jej tak puścić!
Jo: Mam jakieś inne wyjście?! Anna do jasnej cholery!
A: Czyli co? Jakby powiedziała, że jedzie i nigdy nie wróci też byś ją tak puścił?! Co z ciebie za chłopak?!
Jo: Tak! Puścił bym ją! Żebyś wiedziała, że bym ją puścił! Jeśli miała by się tu ze mną męczyć, to wolałbym jej już nigdy nie zobaczyć i mieć pewność, że będzie szczęśliwa!
A: Ty jesteś jakiś chory psychicznie!
Jo: Może i jestem chory! Ale zrobiłbym to z miłości! Trzymałabyś przy sobie Martina wiedząc, że nie jest szczęśliwy?! Jeśli tak to jesteś strasznie samolubna!
A: Jak możesz?! Ty gnoju!
J: Przestańcie do jasnej cholery!- wydarłam się wchodząc do pokoju. Oboje spojrzeli na mnie wystraszeni i wściekli jednocześnie. Podeszłam do torby, włożyłam do niej buty i zapinając ostatni suwak ruszyłam do wyjścia. Nie wiedzieli co zrobić. Ja już wiedziałam. Weszłam na chwilę do kuchni i z blatu zgarnęłam pieniądze, dokumenty oraz kluczyki do auta. Przechodząc przez przedpokój założyłam okulary przeciwsłoneczne, które leżały na szafce i wyszłam. Po prostu wyszłam. Skierowałam się do garażu, który otworzyłam za pomocą kluczyka i wsiadając do auta, zaczęła otwierać się brama. Kiedy wyjechałam z garażu, drzwi od niego automatycznie się zamknęły. Już w trakcie przejeżdżania przez bramę zaczęłam ją zamykać. Paparazzi robili mi zdjęcia, a ja ze spokojem opuściłam moją posiadłość. Kiedy stałam na czerwonym świetle wyjęłam telefon z kieszeni, wybrałam numer Louisa i uruchomiłam głośnik. Już po drugim sygnale usłyszałam głos przyjaciela.
Lou: Michi. Stało się coś?
J: Mogę u ciebie dzisiaj przenocować?
Lou: Co?
J: Dobra, zadzwonię do kogoś innego.
Lou: Nie! Czekaj. Jasne, że możesz. Zaskoczyłaś mnie po prostu. O której będziesz?
J: Za 3-4 godziny. Dopiero wyjechałam z domu.
Lou: Co się stało?
J: Opowiem ci jak przyjadę, okej?
Lou: Okej...
J: Prześlij mi swój dokładny adres.
Lou: Zaraz ci prześlę.
J: Dzięki. Do zobaczenia.
Lou: Michi. Jedź ostrożnie, proszę.
J: Jak zawsze Lou. Pa.
Rozłączyłam się i zatrzymałam się na kolejnym czerwonym świetle. Byłam teraz przy parku. Zobaczyłam Louise. Płakała. Otworzyłam okno od strony pasażera i spojrzałam na nią niepewnie.
J: Lou! Wsiadaj!
Lo: Michi? Zabierz mnie stąd.- powiedziała błagalnie wsiadając do auta.
J: Cztery godziny drogi mogą być?
Lo: C-co?
J: Chyba, że wolisz wrócić do domu, z którego przed chwilą uciekłaś?
Lo: Skąd wiesz, że uciekłam?
J: Ja nie chodzę na spacery cała zapłakana z wielką torbą podróżną. Co się stało?
Lo: Ja... Ja już po prostu nie dają rady.- dziewczyna rozpłakała się na dobre, a ja nie wiedziałam o co chodzi.

*Louise*

Michelle spadła mi z nieba. Nie wiem gdzie bym się podziała gdyby nie ona. Uciekłam. Dlaczego? Bo już nie wytrzymywałam tego co się dzieje w domu.
Mi: Mów... Ulży ci, a ja będę wiedziała jak pomóc.- powiedziała dosyć oschle. Jak nie ona. No pięknie. Nie dość, że mnie ratuje, to ma jeszcze swoje problemy na głowie.
J: Gdzie jedziemy?
Mi: Nie zmieniaj tematu.- uparta jak zawsze.
J: Moi... Moi rodzice... Oni znowu się pokłócili... Nathan z naszym kuzynem musieli ich rozdzielać... Rozumiesz to? Szarpali się...
Mi: Dlaczego?
J: Przeze mnie..
Mi: Czemu tak uważasz?
J: Bo tak jest Michi. Znowu poszło o to, co chcę robić w życiu. Mama popiera mnie, ale ojciec chce, żebym kontynuowała rodzinną tradycję i została prawnikiem tak jak on. Ale mnie to do jasnej cholery nie kręci. Chcę zostać stylistką albo makijażystką. Mama nawet znalazła dla mnie świetną szkołę w Nowym Jorku. Tata oczywiście, się nie zgadza. Dlaczego on nie rozumie, że ja nie chcę zostać tym pieprzonym prawnikiem?! Ani ja ani Nathan nie chcemy się tym zajmować. Jego kręcą przedmioty ścisłe, które nijak się mają do prawa! Jeszcze do tego wszystkiego ojciec co raz częściej pije. Przychodzi z pracy i czuć od niego alkohol, a czasami nawet damskie perfumy. Mama się boi, że on ją zdradza. Dzisiaj już w mamie coś pękło i powiedziała ojcu, co o nim myśli. Ten się wkurzył i zaczął szaleć. Mama strzeliła mu w twarz, a ten drań skoczył do niej z łapami. Całe szczęście, że kuzyn trenuje sztuki walki, bo ja z Nathanem nie dali byśmy rady ich rozdzielić... Może i okazałam teraz słabość, ale ja już naprawdę nie dałabym rady mieszkać w tym domu.- w tym momencie dostałam wiadomość od Nathana.
J: Nate i mama zabrali rzeczy i pojechali do ciotki.
Mi: Przepraszam, ale jeśli oczekujesz, że powiem, że będzie dobrze to tego nie powiem. Nie jestem odpowiednią osobą.
J: Nie musisz mnie za to przepraszać. Widzę, że ciebie też coś męczy.
Mi: Jedziemy teraz do mojego przyjaciela. Nie będziemy jechać autostradą więc trochę nam ta podróż zajmie. U niego zostaję na noc, a później muszę się spotkać z jego menadżerem i Harrym.
J: Ze Styles'em?
Mi: Tak. Będziesz miała okazję poznać moją kuzynkę. Jego siostrę. Jest sympatyczna. Poznamy też rodziny chłopaków. Poznam ich o ile będę miała na to czas. Ale nie martw się. Ja się zajmę sobą, a tobą się zaopiekują.- uśmiechnęła się delikatnie spoglądając na mnie przez moment.

***
Resztę drogi dziewczyny spędziły w milczeniu. Każda myślała o swoich problemach i potrzebowały spokoju. W między czasie Michelle zatrzymała się na stacji benzynowej i poinformowała Louisa, że jedzie z koleżanką i żeby nie mówił nikomu, że u niego będą. Chłopak był zdziwiony, ale się zgodził. Po godzinie, Michelle podjechała pod dom Louisa. Było już ciemno i w okół nikt się nie kręcił. Takie warunki im bardzo sprzyjały.
***


*Michelle*

W całym domu świeciło się światło tylko w jednym pomieszczeniu. To na bank była kuchnia. Zachowywałyśmy się naprawdę cicho i Louis nawet nie zauważył, że przyjechałyśmy. Zapukałam do drzwi i już po chwili otworzył nam mój przyjaciel. Miał na sobie tylko szorty, co nieco speszyło moją koleżankę.
Lou: Hej Michi- mocno mnie przytulił i ucałował w policzek.
J: Hej Lou.- weszłam do środka i rzuciłam torbę na ziemię.
Lou: Hej...- spojrzał pytająco na moją towarzyszkę.
Lo: Lou.
Lou: Masz na imię Louise?
Lo: Tak.
Lou: W takim razie. Hej Lou.- przytulili się z bananami na mordkach.
Lo: Hej Lou.- oboje się zaśmiali i ruszyli moim śladem. Ja już siedziałam na kuchennym stołku i czekałam aż woda się zagotuje.
Lou: Okej. A teraz panie mi wyjaśnią, co się stało, że nagle mnie odwiedziły.
J: Życie kochanie, życie...- westchnęłam ciężko i oparłam głowę o dłonie.
Lou: To znaczy? Louise, może z tobą będzie łatwiej?
Lo: Uciekłam z domu, przez ciągłe kłótnie rodziców i Michelle akurat przejeżdżała. W taki oto sposób się tu znalazłam.
Lou: Jej... Przykro mi... A co z tą panią?
Lo: Nie chciała powiedzieć.
Lou: Michi, co się stało? Wiem, że miałaś przyjechać dopiero jutro.- milczałam. walczyłam sama ze sobą. Nie wiedziałam jak mam im to wytłumaczyć.
Lou: Michelle?- oho, zaraz się zacznie. Pełne imię zawsze zaczyna przesłuchanie.
J: W pewien sposób też uciekłam.
Lou: Co?!
J: Ej! Nie krzycz okej?!- spojrzałam na niego wściekła za to, że wrzasnął.
Lou: Przepraszam... A-ale... Co się do jasnej cholery stało?
J: Siedziałam w pokoju i zadzwonił Hazz. Kiedy skończyłam z nim gadać przyszedł Josh. Powiedziałam mu, że muszę do was przyjechać. Później przyszła Anna. Ja się pakowałam i w pokoju panowała cisza. Kiedy chciałam iść po buty, Ann chciała mnie zatrzymać i musiałam być dla niej oschła. Sami wiecie, jaka potrafi być dociekliwa jak się jej uprzejmie odpowiada na pytania. Mniejsza z tym. Poszłam po buty i kiedy wróciłam zastałam ich kłócących się ze sobą. Poszło im o mnie. Anna miała pretensje do Josh'a, że pozwala mi jechać. Nie wiem co im strzeliło do głowy. W każdym razie. Nie miałam ochoty dalej tam przebywać. wsiadłam w samochód, zgarnęłam przy okazji Louise i jesteśmy.
Lo: Nie poznaję Anny ostatnio. Josh chodzi przybity, ale to zrozumiałe ze względu na Lucy. Ale Anna? Coś z nią nie tak. Zmieniła się.
J: Czyli nie tylko ja to zauważyłam?
Lo: Proszę cię. Tego nie da się nie zauważyć. Żebyś widziała, jak ostatnio się do nas odnosiła na treningu. Myślałam, że się pobije z Joshem. Skakali sobie do gardeł. Ann co chwilę na niego naskakiwała i miała do niego pretensje, że się nie stara. Nie wiem, o co jej chodzi.- dziewczyna pokręciła głową i spojrzała na kubek z herbatą, który postawił przed nią Lou.
Lou: Może powinnaś z nią pogadać? Macie chyba ze sobą dobry kontakt?
J: Nie mam do niej siły. Ja jej po prostu nie poznaję. Od kiedy zaczęły się mną interesować te zasrane media stała się nie do zniesienia. To już nie ta zwariowana przyjaciółka, która zawsze mnie wspierała. To już nie ta sama Anna. To nie jest moja przyjaciółka.
Lou: Dobra. Koniec tematu, bo widzę, że zasypiacie na siedząco. Na górze macie naszykowane pokoje. Zaraz was zaprowadzę tylko dopijcie herbaty.

Jak kazał tak zrobiłyśmy i chłopak pokazał nam pokoje.
Lou: Mój pokój jest na końcu korytarza. Przy pokojach macie łazienki, więc nie musimy ustawiać się w kolejce. Miłej nocy drogie panie.- puścił do nas oczko i udał się do swojego pokoju.
Uśmiechnęłyśmy się lekko do siebie i weszłyśmy do swoich tymczasowych pokoi. Wzięłam szybki prysznic i równie szybko ubrałam piżamę. Położyłam się na łóżku i wzięłam telefon do ręki. Po rozmowie z Lou na stacji wyłączyłam telefon, bo cały czas ktoś do mnie dzwonił. Teraz kiedy go uruchomiłam dostałam powiadomienia o 100 nieodebranych połączeniach i 60 wiadomościach. Czytałam kolejno wiadomości i ich treść właściwie cały czas się powtarzała. Pisali głównie Martin i Anna. Pytali gdzie jestem i co się stało, że tak nagle wyjechałam. Błagali też, żebym od nich odebrała. Kilka wiadomości było od Josha. W ostateczności przeprosiła mnie za kłótnię z Anną i poprosił żebym do niego zadzwoniła jak już dojadę na miejsce. Domyślił się, że pojechałam do Louisa. Nie wiem jak do tego doszedł, ale widocznie go nie doceniam. Wybrałam jego numer i już po pierwszym sygnale usłyszałam jego głos.
Jo: Hej kochanie.
J: Hej Jo.
Jo: Co u Louisa?
J: Dobrze. A przynajmniej nie narzekał.
Jo: Jak się czujesz?
J: Jestem trochę zmęczona, ale poza tym jest w porządku.
Jo: Przepraszam cię za tą kłótnię z Ann.
J: Josh... To nie twoja wina. To Anna powinna przeprosić.
Jo: Nie wiem co ją poniosło. Ostatnio cały czas ma do mnie jakieś pretensje.
J: O co?
Jo: O ciebie. Wrzeszczy na mnie, że spędzamy ze sobą za dużo czasu. Ma wyrzuty o to, że niby cię wykorzystuję do opieki nad Lucy. Po tym jak wyjechałaś zaczęła mi wmawiać, że pewnie masz już mnie dosyć i dlatego uciekłaś. Michi... Ja już nie wiem co mam z nią zrobić.
J: Ja też nie wiem, ale razem to jakoś przetrwamy. Jak wrócę, to będziemy musieli z nią pogadać. I jeszcze jedno Jo.
Jo: Co kochanie?
J: Nie mów, nikomu gdzie jestem.
Jo: Dobrze skarbie. Kładź się już spać, bo na pewno jesteś zmęczona. Do usłyszenia Michi.
J: Dobrej nocy Josh.- rozłączyłam się i położyłam telefon na szafkę nocną. Po mimo tego, że byłam zmęczona i chciało mi się spać nie mogłam zasnąć. Męczyłam się jeszcze dobrą godzinę, szukając wygodnej pozycji ale nic nie pomagało. W końcu nie wytrzymałam i wstałam z łóżka. Otworzyłam okno i głęboko zaczerpnęłam powietrza. Chłodny podmuch wiatru przyprawił mnie o gęsią skórkę i dreszcze na całym ciele. Miałam teraz wielką ochotę się do kogoś przytulić. Zamknęłam okno i spojrzałam na zegarek. Była druga w nocy. Wyszłam cicho z pokoju i przeszłam korytarzem do sypialni Louisa. Chłopak spał, ale i tak położyłam się obok niego i przykryłam się kołdrą.
Lou: Michi?- spytał zaspany.
J: Mhm. Nie mogę zasnąć.
Lou: Chodź tu do mnie skarbie.- powiedział mocno mnie do siebie przytulając. Taki mały gest, a bardzo pomógł. Nie wiem ile tak leżałam, ale nie mogło to trwać długo. Szybko odpłynęłam do krainy Morfeusza.


_________________________________________________________
Po długiej nieobecności, wracam z rozdziałem. Długo go pisałam i nie bardzo mi się podoba, no ale nic. Od razu zabieram się za pisanie następnego i mam nadzieję, że będzie lepszy od tego.

Pozdrawiam
Ola :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz